Najgorsze randki ever!

żurnalista

Trzy osoby wcale (nie)boskie: Magda (NIE Magdalena), Marianna i Mangie (dla znajomych). Skończyła studiować dziennikarstwo radiowe, animuje, recytuje oraz imprezuje z dziećmi w wieku przedszkolnym. Namiętnie czyta nowości na rynku wydawniczym i chadza do teatru. Oprócz pracy w projekcie „Today” próbuje wydłużyć swoją dobę o parę dodatkowych godzin oraz uniezależnić się od kawy. Nie słodzi, więc nie miesza. Ma skłonności do nierzeczywistości.

 6 min. czytania
 1
 70
 21 listopada 2015
Fot. gratisography.com
Jednym zdaniem: Koszmarne randki, które po dziś dzień budzą w nas niesmak.

Chyba niemal każdy z nas był na spotkaniu, które okazało się istnym koszmarem. Przykłady? Bardzo proszę! Poniżej znajdziecie historie osób, dla których randkowanie po dziś dzień budzi lekki niepokój ;)

Cześć, mogę cię zjeść?

Piotrek, 24 – Ta historia wydarzyła się w początkach Internetu, w czasach świetności komunikatora gadu-gadu (gimby nie pamiętajo!). Ówczesne wyszukanie osoby do flirtowania nie było takie proste. Nigdy nie byłeś pewny, kto czyha po drugiej stronie ekranu, dlatego często popełniało się błędy. Dziewczyna, z którą umówiłem się na swoją pierwszą randkę, została znaleziona przypadkowo i niemal podczas każdej rozmowy narzekała na swój wygląd. Ja, trzeźwo stąpający po ziemi chłopak, chciałem odwieść koleżankę od tego mniemania i pocieszałem ją, jak niejeden mężczyzna swoją kobietę, że nie, na pewno nie jest z nią tak źle. Nie chciała przesłać mi zdjęcia, dlatego wpadłem na pomysł, że skoro nam się tak dobrze pisze na tym komunikatorze, to wypadałoby się z nią spotkać. Mieszkała po drugiej stronie miasta i centralnym punktem spotkania wytypowanym przez nas został cmentarz komunalny – piękne i jakże romantyczne miejsce na pierwszą randkę. Oczywiście zabrałem ze sobą swojego przydupasa-przyzwoitkę-przyjaciela, który bezszelestnie poruszał się za krzakami i obserwował sytuację. Jeżeli okazałaby się potworem, miał do mnie zadzwonić i ratować z opresji. Kolega jednak, znudzony hasaniem po lesie, zawrócił z drogi, ja zaś przeczesywałem cmentarz w poszukiwaniu dziewczyny. Nie mogłem odnaleźć Zosi, bo tak miała na imię skromna niewiasta, więc zdecydowałem, że się ulatniam. Gdy zmierzałem do wyjścia, otrzymałem smsa o treści: „Jeżeli to ty, odwróć się.” Zrobiłem to i moim oczom ukazał się kawał baby. Nie kłamała, faktycznie nie należała do zgrabnych, pięknych kobiet. Nie mogłem się już wycofać, więc przytaknąłem głową i udałem się z nią na spacer po torach i modliłem się, żeby tylko nikt nas nie ujrzał. Rozmowa nie kleiła się, nie patrzyliśmy sobie w oczy, tematy były wyciągane na siłę. Po 40 minutach w pobliżu mojego osiedla pożegnałem ją słowami: „Wiesz, dziś jest sobota, a ja mam w sobotę na obiad moje ulubione kotlety mielone, więc muszę spadać, pa”. Wiem, że Zosia chętnie wpadłaby na szamkę, ale ja zachowałem się jak gówniarz i nawet jej nie odprowadziłem. Uciekłem z miejsca zdarzenia i to była jedyna i najgorsza moja randka w życiu. Potem spotkaliśmy się w jednej szkole, wieszała na mnie psy i nigdy nie zapomnę jej wściekłego spojrzenia – jakby chciała zjeść mnie żywcem.

Rolnik szuka żony

Edyta, 40 – Paręnaście lat temu, kiedy byłam jeszcze rozwódką, od czasu do czasu siedziałam na portalach randkowych i wybierałam się na spotkania z jakimiś sensownymi kolesiami. Jednej randki nie zapomnę nigdy. Pisaliśmy ze sobą od pewnego czasu. Był bardzo miły, szarmancki, prawił niesamowite komplementy. Facet „cud miód” – myślałam. Nie miał fotki profilowej, bo ponoć żadnych swoich zdjęć na komputerze nie posiadał (wtedy królowały jeszcze aparaty „na kliszę”). Nie jestem kobietą, która zwraca dużą uwagę na wygląd i nie oczekiwałam żadnego księcia z bajki, dlatego po pewnym czasie zgodziłam się iść z nim na kawę. Ot, takie niezobowiązujące spotkanie. O umówionej godzinie zjawiłam się w miejscu spotkania: stoję, czekam chwilę, nadjeżdża. Wysiada z samochodu i... czar prysł. „Przepraszam, że tak wyglądam, ale prosto z pracy jadę” – powiedział spocony, brudny koleś w gumowcach, do których poprzyklejały się kawałki siana z... nie powiem czym. Nie chciałam się pokazywać z takim delikwentem w eleganckiej kawiarni, więc szybko zmieniłam plany i zaprosiłam go na kawę do domu (domownicy byli, co złego mogło się wydarzyć?). Po przekroczeniu progu mieszkania Kolega W Kaloszach porwał od razu mojego najmłodszego syna na ręce i zapytał, czy chce, żeby był jego tatą. Osłupiałam. Pierwsze spotkanie, 10 minut randki, a koleś już chce być ojcem moich dzieci? Hola hola, napaleńcu! Nie bądźmy tak zdesperowani! Picie kawy upłynęło nam (mi) w krępującej atmosferze planowania ślubu z nowo poznanym kolegą i słuchaniu jego wyznań, jak dobrym mężem będzie. Po niecałej godzinie wyprosiłam go pod byle pretekstem i więcej na oczy nie widziałam.

Mała, nie robiąc sobie jaj, mógłbym z tobą robić „ajajaj”!

Klara, 19 – Poznałam go przez portal „zaadoptujfaceta.pl”. Akurat był jakiś szał na tego rodzaju akcje, więc niewiele myśląc założyłam konto i rozpoczęłam zabawę. Po krótkim czasie pisania z kilkoma kolesiami, trafił się jeden, który na dłużej przyciągnął moją uwagę. Zabawny, inteligentny, rozumiał moje poczucie humoru (a to nie zdarza się za często!), no i nieźle wyglądał. Dałam mu swój numer, a on... lekko oszalał. Dzwonił codziennie, mówił do mnie, używając nazw wszystkich zwierzaków świata (rybeczki, misie, żabcie... no wiecie), no i to było całkiem miłe. Dziwne (znaliśmy się dwa tygodnie), ale miłe. Nadeszła pora na pierwszą randkę. Stresowałam się strasznie, wiec na spotkanie przyszłam 30 minut wcześniej (dochodzę do wniosku, że wolę, żeby on mnie szukał niż ja jego). Wreszcie nadszedł: ubrany cały na różowo (wtf?!) i z zakręconym lokiem na czubku głowy. Podszedł do mnie, cmoknął w policzek i o razu rzekł „O nie, chyba zacznie padać! Mój lok się rozwali”. Nie skomentowałam tego, bo cóż rzec w takiej sytuacji? Siąść i płakać? Odtańczyć taniec deszczu w nadziei, że fryz jednak mu się nie zepsuje? Poszliśmy do parku. Rozmowa średnio się kleiła, a koleś rzucał od czasu do czasu teksty: „Musisz wiedzieć, że dla mnie najważniejsze są buty. Sprowadzam je prosto z Włoch. Są megadrogie” czy: „Na serio tego nie wiesz? Co? Nie uważało się w szkole na lekcjach, hę?”. Po godzinie miałam dość i powiedziałam, że muszę wracać do domu. Odprowadził mnie na przystanek i na odchodne zapytał jeszcze: „Pozwolisz, że na pierwszej randce jeszcze cię nie pocałuję?”. Pozwoliłam. A jakże.

Ups...

Arek, 20 – Nie przyszła.

Porno na dzień dobry

Olka, 22 – Poznała nas nasza wspólna znajoma, która jakimś cudem pomyślała, że świetnie do siebie pasujemy. Dała mu mój numer, no i zadzwonił po paru dniach. Umówiliśmy się na mieście. Przyszłam lekko spóźniona, więc szłam szybkim krokiem w jego stronę. Widziałam, że siedzi na ławce i coś tam majstruje z jakimiś kartkami. Podeszłam, przywitałam się, usiadłam obok niego i... zamarłam. Kartki, które pieczołowicie wkładał do jakieś koperty, okazały się jego nagimi zdjęciami, które wysyłał właśnie na jakiś konkurs (nie chciałam wiedzieć na jaki). Kiedy minął mój pierwszy szok spowodowany nadmiarem jego genitaliów, poprosiłam, żebyśmy chwilę się przeszli. Od momentu spotkania gościu gadał tylko o sobie, mówił mi, że ktoś tam z jego rodziny jest chirurgiem i mógłby mi poprawić twarz, bo już widać, gdzie będę miała zmarszczki... Po tym uroczym monologu na temat moich braków urodowych poszliśmy do restauracji. Powiedział, żebym sobie zamówiła, co chcę, po czym zmienił zdanie i zarządził, że jednak podzielimy danie na dwoje. Nałożył mi na talerz mniejszą porcję, a jak nie mógł dojeść swojej, to poprzerzucał mi swoje resztki na talerz. Gdy (wreszcie!) odprowadzał mnie do domu, spotkaliśmy przypadkiem jego znajomych i koleś totalnie o mnie zapomniał. Potem się dziwił, że nie chciałam sie z nim spotkać jeszcze raz...

Speed dating

Darek, 25 – Umówiłem się z nim w jednym z pobliskich pubów. Przyszedłem wcześniej, żeby wypić sobie jedno piwko na rozluźnienie i odstresowanie się. Przyszedł. Już „od progu” strasznie się jąkał i nie dało się go zrozumieć. Przepraszał mnie niemal za wszystko, co wkurzało niemiłosiernie. Po godzinie, podczas której próbowałem rozszyfrować, co ma mi do przekazania, zapytał o mój numer telefonu. Na poczekaniu wymyśliłem najgłupszą wymówkę ever: „Teraz nie mogę dać ci numeru, bo czekam na ważny telefon od ojca”. Nie wiem, jakim cudem ten tekst przeszedł, ale przynajmniej koleś przestał naciskać. Po chwili dodał, że muszę już iść (tak, nie on, tylko ja!), bo za chwilę ma tu następną randkę. Zrobił sobie taki maratonik, żeby nabrać umiejętności interpersonalnych. Na szczęście było mi to na rękę, więc oddaliłem się czym prędzej i więcej się nie widzieliśmy.

Udostępnij na  (70)Zobacz komentarze (1)