„Wiesz, starość nie jest taka miła. Nic nie musisz, nie masz obowiązków. Pracy nie ma, dzieci odchowane. Z każdym miesiącem kolejni znajomi idą gryźć ziemię. I czujesz się niepotrzebny” – mówi jeden ze znanych mi dziadków.
O tym co w życiu ważne, o szczęściu i nieszczęściu, a także o śmierci traktuje reportaż „Wszystko się może przytrafić” stworzony przez Marcela Łozińskiego. Zapamiętam go na całe życie, a szczególnie te słowa:
– Nie jestem szczęśliwa, bo jestem sama - odpowiada płaczliwym głosem 80-latka, 6-letniemu Tomkowi.
Pani babcia
Codziennie mówię jej: „Dzień dobry”, a ona zza szyby odpowiada mi przemiłym uśmiechem. W kilka sekund kiedy tak na siebie patrzymy, jej twarz ze srogiej, starej zmienia się w fizjonomię pięknej kobiety.
– Praca mnie uzdrawia, na świecie mam tylko moją starą suczkę. Siedzenie 6 godzin w tej piekarni to może nie jest szczyt marzeń, ale dzięki temu mam powód by wstawać z łóżka, mam cel. A tak i do emerytury dorobię, na co mi siedzenie w domu i patrzenie w sufit– mówi sprzedawczyni w piekarence na warszawskiej Pradze.
Kolektywizacja starości
W pewien listopadowy wieczór przeglądając „twarzoksiążkę” trafiłam na post mojej znajomej, która pochwaliła się, że jest sekretarzem w fajnym projekcie aktywizującym osoby starsze.
Zaczęłam interesować się tą inicjatywą. Okazało się, że jest ona pokłosiem audycji radiowej „Pokolenie 1600” emitowanej w Radiu dla Ciebie. Rafał Betlejewski z RDC przez miesiąc żył jak senior za 1600 złotych, zamieszkał na Powiślu. Chciał żyć życiem starych ludzi, dlatego odciął się od znajomych, zyskując nowych, bowiem do jego mieszkania seniorzy „wpadali” na herbatę i partyjkę szachów. Wynikami eksperymentu na bieżąco dzielił się ze słuchaczami.
–Nikt nie miał kasy. Wszyscy na granicy ubóstwa. Wielu samotnych. Odizolowanych. Tacy: osamotnieni gawędziarze. Aktorzy bez publiczności. Mędrcy bez uczniów. – napisał Betlejewski na swoim blogu.
Poza problemem finansowym jest jeszcze druga strona medalu. Każdy człowiek chce czuć się przydatny, potrzebny, chce czuć sprawstwo i wiedzieć, że coś od niego zależy. To pomaga żyć.
Audycja, eksperyment i wnioski z niego płynące na dobre pochłonęły dziennikarza. Dwoił się i troił by pomóc starszym ludziom i tak zrodził się pomysł na kolektywizację starości. Betlejewski chciał połączyć możliwość zarabiania z pokazaniem osobom starszym, że nie są zbędnym balastem. Tak powstał Projekt Spółdzielnia. Powstała sekcja założycieli, promocji, usług i sekcja gastronomiczna, nie pierwsze zamówienia nie trzeba było długo czekać.
– Jesteśmy częścią społeczeństwa na uboczu, bo się nas nie chce. Zaczęłam być emerytką, straciłam parę lat, bo się zamknęłam, ale od jakiegoś czasu wyszłam i okazuje się, że świat jest naprawdę fajny. Więcej się nie damy zagonić do naszych domów – mówi pani Maria z Projektu Spółdzielnia.
– To wszystko o czym marzyłam za młodu tu się spełniło – mówi pani Basia, której pierogi robią furorę w stolicy.
Babcia studentka
– Dostałam się na Wydział Politologii Uniwersytetu Warszawskiego i na czwartym roku musiałam przerwać studia, wyobrażasz sobie? Potem dzieci, praca i nie było czasu. Teraz mam już wnuki i 60-tkę na karku. Mój Stary mówił: „po co Ci to!”, ale dzieci mnie wspierały. Teraz jest czas bym została studentką, robię to dla siebie. Patrząc na Alicję nie widzi się babci, a widzi się kwitnącą i spełnioną kobietę.
Plac Wilsona
Robiłam zakupy w markecie przede mną w kolejce stoi staruszka. Na krzykliwe: „Co dla Pani?”, starsza pani nie odpowiedziała, bo niedosłyszy. Zniecierpliwiona ekspedientka na cały regulator wykrzyknęła: „Co podać?”. Starowinka odpowiedziała nieśmiało, że chce 5 plasterków goudy, a pani za ladą skwitowała: „Tak mało?! To co mi Pani dupę zawraca”. Kiedy stara kobieta ze łzami w oczach sumiennie wyliczała 3,60 zł aż coś się we mnie zagotowało. Wyszłam z kolejki i podeszłam do niej, mówiąc, że te baby tu są okropne i żeby się nie przejmowała. Ona nieśmiało powiedziała, że wie, ale tu jest najtaniej, więc musi się uodpornić na ich stale zły humor. Jest stara i głupia, bo ciągle są w stanie ją zdenerwować.
Autobus 170
Jadąc autobusem do pracy usłyszałam rozmowę dwóch kobiet. – Co tu robisz? – A wracam od lekarza, chce mi operować ten policzek. – A ty co nie chcesz się zgodzić, powikłania mogą być? A jakżeś to sobie zrobiła? – Myłam pomniki na Wszystkich Świętych, Mój wparował pijany na cmentarz. Coś mu się ubzdurało, uderzył mnie w twarz. Tak mi zawinął, że upadłam na grób. Potem przeprosił, ale to na nic, nos złamał i policzek do szycia był. Dlatego mam tę szramę, lekarz chce operować. Ja już stara jestem, piękna byłam kiedyś, teraz chcę być tylko zdrowa.
Olo na Olu
Aleksander Doba to emerytowany mechanik z Polic. Olo to jego kajak, na którym dwa razy przepłynął Atlantyk. Staczał wiele bitew z rekinami, bandytami, z pogodą, a przede wszystkim z samym sobą.
Czym jest dla mnie starość? Widzę ją, jak obserwuję ludzi, którzy chodzą o lasce, i kiedy słyszę, że są obłożnie chorzy. Ale myślę, że starość u ludzi jest mentalna. Rozmawiałem z o wiele młodszymi ode mnie, którzy mówili jak staruszkowie. Dwa lata temu byłem na zjeździe absolwentów Politechniki Poznańskiej. Wszyscy w moim wieku, ale jakby starsi o dziesięć lat. Niektórzy ledwo chodzili. Bardzo różnie się ludzie starzeją. A ci moi znajomi często do mnie przychodzą i mówią: „Olek, masz takie fajne pomysły”. Mówią, że daję im zastrzyk witalności. A ja po prostu myślę, że jakoś się trzeba z tym światem pożegnać.
Siwy pan z Gromkiem
Co go spotykałam wracając z pracy lub uczelni mówił do mnie: – Uszanowanie pięknej Pani. A wie Pani, że w następnym wcieleniu to ja się z Panią ożenię? Teraz nie mogę, bo widzi Pani... za stary jestem.
Lubiliśmy ucinać sobie takie pogawędki, on wyprowadzał psa i pomagał mi z zakupami, a poza tym miałam miłe towarzystwo. Syn odwiedzał go rzadko, bo zapracowany, mieszka w innym mieście.
– Jak ten pies umrze, to ja nie wiem co zrobię. On ma ze mną dobrze, codziennie mu gotuję, je lepiej ode mnie – mówiąc te słowa uśmiechał się pokazując znaczne braki w uzębieniu.
Chodząc za każdym razem tą samą drogą widziałam go prawie codziennie, jednak nie zawsze mnie odprowadzał. Kiedy widział, że idę z kimś nie dochodził do mnie. Poza tym nie zbliżał się kiedy pił. Tłumaczył mi potem, że to tylko kieliszeczek, tak z kolegą żeby humor był lepszy, bo i tak niewiele mu z tego życia zostało.
Kiedy widział moje zniecierpliwienie, jak już ponad godzinę staliśmy pod kamienicą, w której mieszkałam całował mnie w rękę i pytał, czy jak mnie spotka następnym razem może mi powiedzieć „dzień dobry” i czy ja mu na pewno odpowiem.
Opowiedział mi kiedyś smutny wiersz o miłości, mówił, że napisał go po śmierci żony. I że ja jestem do niej podobna. Jak Gromek był małym psem miał takie duże uszy, że wyglądał jak nietoperz. I że w młodości był ratownikiem. I że jego pies mnie bardzo lubi... I że nie tylko pies.
Babcia Marysia
Jestem bardzo zżyta z moją babcią, dlatego mimo, że mieszkamy w dwóch różnych krańcach kraju staram się jak najczęściej dzwonić. – Co tam u Ciebie babciu? – A wiesz dzwoniłam do Olejnikowej i zadałam jej to samo pytanie. Ona na to: „Nikt się nie urodził, nikt nie umarł, więc po staremu Marysiu. Nic.” Więc u mnie też nic, nikt nie umarł, nikt się nie urodził. A co u Ciebie?