Dzień jak co dzień, powrót do domu metrem. O szesnastej metro wygląda gorzej niż puszka sardynek. Czekam na peronie. Rozglądam się i nagle czuję na sobie czyjś wzrok. Młody mężczyzna, jakieś dwadzieścia metrów dalej, wpatruje się we mnie.
Jestem nieśmiała. Mam cechy introwertyczki, nie lubię być wśród ludzi. Zresztą chyba nikt nie lubi, kiedy ktoś się na niego gapi. Myślę, że może wyglądam wyzywająco. Fakt, nie zdążyłam przebrać się po pracy i dalej mam na sobie spódniczkę i szpilki. Metro przyjeżdża, wsiadam. Na szczęście tłum się trochę przerzedza, stoję przy samych drzwiach i próbuję czytać książkę. Nagle ktoś mnie szturcha. Instynktownie się odwracam.
On.
Myślałam, że wsiadł do innego wagonu? No nic, nic się dzieje, po prostu stoi obok mnie. Łapię za uchwyt, żeby się nie przewrócić i wracam do lektury. Ktoś dotyka mojej dłoni. Znów spoglądam, znów On. Patrzy prosto na mnie. I mój dekolt. Uśmiecha się. Ignoruję to, chociaż czuję się coraz gorzej. Serce zaczyna mi bić coraz szybciej. Ale myślę sobie, jeszcze osiem stacji, zaraz wysiądę i to wszystko się skończy. Widzę go w odbiciu szyby. Stoi nienaturalnie blisko. Nie ma aż tak dużo ludzi, żeby musiał się do mnie kleić. I nagle czuję coś na moim pośladku.
A konkretnie jego rękę. Zaciskam zęby. Czy nikt tego nie widzi? Próbuję odsunąć się kilka kroków. Nie chcę robić afery. Jeszcze dwie stacje. Czuję jego oddech na mojej szyi.
Nareszcie wysiadam. Jestem w takiej panice, że wybucham płaczem.
Brzmi znajomo?
Ponad 90 procent paryżanek przyznaje, że chociaż raz były obiektem napastowania seksualnego w metrze. Ale czy takie zachowanie można w ogóle nazwać napastowaniem? Otóż można i nawet trzeba. Takie sytuacje zdarzają się codziennie, chociaż wyglądają różnie: czasem jest to po prostu spojrzenie, czasem zaczepka, a czasem dotyk. I co jest w tym najgorsze, „oprawcy” często nie zdają sobie zupełnie sprawy, że to, co robią jest napastowaniem, tłumaczą się, że takie zachowanie powinno być traktowane jako komplement.
Kolejny przykład. Idę ulicą, słucham muzyki. Nagle słyszę czyjś głos za mną. Wyjmuję słuchawki i rozglądam się. Widzę dwóch mężczyzn w samochodzie po drugiej stronie ulicy: „Kochanie, dokąd idziesz? Uśmiechnij się do mnie ładnie, to Cię podwiozę!”. Wkładam słuchawki, udaję, że to się nie dzieje. Idę dalej. W dalszym ciągu słyszę za sobą ich krzyki, ale je ignoruję. Myślę, że to może być moja wina, za krótka spódniczka, za duży dekolt. Ale czy rzeczywiście to daje komukolwiek prawo do traktowania mnie jak przedmiot?
Często wystarczy kilka słów, zwłaszcza w komunikacji miejskiej, kiedy jest się w otoczeniu wielu osób. Zwykłe „proszę przestać” może wystarczyć, może zwrócić czyjąś uwagę. Najważniejsze jest jednak, by tego nie ignorować, by sobie na to nie pozwalać, niezależnie od tego, jak się wygląda, czy jest się w wyzywającej mini, czy w rozciągniętym swetrze. Trzeba również pamiętać, że w żaden sposób nie jest to komplementem. Czy komplementy nie powinny sprawiać, że czujemy się dobrze?
Polecam jeszcze do obejrzenia film, który mnie zainspirował do zastanowienia się nad tą sytuacją. Jest to londyńska kampania przeciwko napastowaniu seksualnemu w środkach transportu.