Ciągłe melanże Cię wykańczają, nie pamiętasz już jak wygląda sufit w Twoim pokoju – co rano budzisz się w innym. Żołądek Cię boli od zupek chińskich, a na danie jednogarnkowe brakuje już czystych naczyń. Zarywasz noce, na potęgę pijesz energetyki, a potem i tak na zaliczeniu oddajesz pustą kartkę. Kiedy w końcu wybłagasz upragnione trzy okazuje się, że brakuje Ci punktów do zdania roku, nie oddałeś wypożyczonej książki i pani z dziekanatu wcześniej skończyła pracę, więc na nic stałeś dwie godziny w kolejce... Ale zaraz, przecież nie musisz studiować!
A może jednak właśnie czujesz, że musisz i dlatego wybierasz „przyszłościowe” kierunki typu filozofia, politologia czy zarządzanie. Jeśli poczułeś się urażony, to przepraszam - skoro jesteś na nich z pasji to świetnie. W przypadku, gdy zdecydowałeś się na dane studia, bo tam było najwięcej miejsc, o wiele lepiej byłoby spojrzeć na przyszłość perspektywicznie i zastanowić się co za 5 lat (czyli wtedy kiedy spodziewamy się, że szczęśliwe ukończysz swoją wyższą edukację) będzie istotne na rynku pracy. Tak, to trudno przewidzieć, a liczba kierunków, które możemy studiować w naszym kraju rośnie bardzo powoli. Czy jednak w sytuacji, gdy musisz podjąć decyzję, a najzwyczajniej nie masz bladego (lub zielonego) pojęcia co wybrać, nie jest lepiej po prostu sobie odpuścić? Brak świadomości tego w czym jesteśmy dobrzy to jeden z efektów wkładania w naszym kraju ludzi do jednego z dwóch worków - humaniści i umysły ścisłe. Podczas edukacji szkolnej nikt nie próbuje odkryć indywidualnych predyspozycji młodego człowieka.
Gap year nie jest popularny w Polsce. Na zachodzie to naturalna kolej rzeczy, kiedy młody człowiek nie wie, co chce robić w życiu. Nam kojarzy się z szaloną wycieczką po Europie, pełnej seksualnych ekscesów, głównie z amerykańskich komedii. Tymczasem większość absolwentów szkół średnich traktuje ten okres przerwy bardzo poważnie. Podejmują się staży, chodzą na wybrane kursy, próbują nowych rzeczy – tak, aby za rok móc zdecydować, w którą stronę chcą pójść w życiu.
Aleksandra była na trzech różnych kierunkach - a to kultura śródziemnomorska, a to historia sztuki. Spróbowała także swoich sił na wydziale historii. Wszystkie te dziedziny bardzo ją pasjonowały, w liceum startowała w olimpiadach, miała świetne oceny. Wydawało jej się, że to jest właściwa droga. Jednak suchy materiał, wkuwanie samych dat, brak angażujących zajęć sprawiły, że straciła zapał. Zmieniała kierunki mając nadzieję, że w końcu odnajdzie pasję, bo właśnie z tym kojarzyły jej się studia - z uczeniem się tego, co się kocha. Wyjazdy inwentaryzacyjne raz na semestr były jednak dla niej niewystarczające, a zajęcia praktyczne w bibliotece nie były tym czego oczekiwała. Całkiem przypadkowo, za namową koleżanki, trafiła na warsztaty poświęcone marketingowi. Dzisiaj pracuje w biurze public relations w jednej z placówek muzealnych. Udało jej się znaleźć pracę zgodną z jej zainteresowaniami, choć zupełnie inną ścieżką, niż tą, jaką sobie założyła.
Co ja robię tu?
Jeszcze przed wyborem przedmiotów na maturę sprawdzamy rankingi uczelni i czytamy zestawienia najbardziej obiecujących kierunków. Potem, według najwyżej punktowanych przedmiotów stanowiących przepustkę na wymarzone studia, wybieramy co będziemy zdawać na maturze. W zgubną pułapkę niewłaściwego toku myślenia można wpaść nie tylko, gdy idziemy na dany kierunek by na studia w ogóle pójść, ale w również w sytuacji kiedy liczymy, że dany wybór nam się po prostu opłaci. Świetnym tego przykładem są studia prawnicze, na którym bywa tylu chętnych, że nie mieszczą się w salach wykładowych. Ale przecież „student prawa” brzmi dumnie, a praca w kancelarii wiąże się ze świetlaną przyszłością. Babcia też będzie mogła się pochwalić, że ma w rodzinie prawnika.
Nie wiem jak Wy, ale znam wiele osób, które po pierwszym roku studiów lub w jego trakcie zmieniły zdanie na temat swojego kierunku. Początkową euforie zastąpiła całkowita rezygnacja. Wbrew pozorom nie były to leniwe osoby, które poszły na studia, aby przedłużyć sobie dzieciństwo – nadal być na utrzymaniu rodziców, zasmakować wolności w wynajmowanej kawalerce - ale takie, które po prostu źle wybrały. Czuły na sobie presje płynącą ze strony rodziny (jeszcze przed pójściem do liceum ich rodzice snuli plany o tym, na jakie studia pójdzie ich latorośl) albo otoczenia (bo wszyscy znajomi jadą do akademika do Lublina).
Dominika nie czuła się gotowa na studia. Nie wiedziała co chce robić. Bardziej, niż kierunek, na który szła ciekawili ją nowi ludzie i możliwość wyjazdu z rodzinnej miejscowości. Na miejscu okazało się, że przedmioty były dla niej mało przystępne, ludzie nie tak fajni, jak się spodziewała. Zaczęła opuszczać zajęcia, odkładała egzaminy, potem składała pismo o dziekankę, a rodzicom brak ocen w indeksie tłumaczyła w przeróżny sposób. Nie chciała ich zawieść, bo wzięli kredyt, aby móc opłacać jej wynajem pokoju. Na drugi rok już nie wróciła, zmieniła miasto i kierunek, licząc, że tym razem udało jej się wybrać trafione studia.
Inżynier daleko za magistrem
Kilkanaście lat temu skończenie szkoły zawodowej było powodem do dumy, a technikum kojarzyło się z porządnymi podstawami do wykonywania dobrze płatnych zawodów. Teraz mamy jedno skojarzenie: do technikum idzie ten, kto nie dostał się do szkoły ogólnokształcącej, czyli gorszy. Tymczasem na rynku pracy brakuje fachowców, ludzi z technicznym wykształceniem. Nikt na dwuletnim kursie w weekendy nie nauczy się tego, czego młody człowiek w ciągu paru lat w szkole ze ściśle sprecyzowanym tokiem nauczania. Fachowcy wyjeżdżają poza granice naszego kraju - w Niemczech, czy w krajach skandynawskich są docenieni i zarabiają godziwe pieniądze.
W taki właśnie sposób 26-letni Tomek odnalazł swoje miejsce - jest po szkole zawodowej, obecnie planuje ślub z narzeczoną. Zagraniczna firma zainwestowała w jego rozwój - opłaciła naukę obcego języka, pomogła znaleźć mieszkanie. Tomek nie planuje wracać do Polski, mówi, że w ojczyźnie nic go nie czeka. Rzeczywiście, w naszym kraju zakłady rzemieślnicze powoli odchodzą do lamusa, a przecież klientów nie brakuje. Najlepiej wie to Pan Henryk, który wynajmuje lokal w kamienicy, w której mieszkam - codziennie przychodzą do niego zainteresowani naprawą sprzętu audio. Mechanicy, kolejarze i inni specjaliści są i będą potrzebni, no chyba, że któryś ze studentów na Politechnice wymyśli latające środki komunikacji miejskiej, najlepiej na odnawialne źródła energii.
Czas wziąć przyszłość w swoje ręce
Nikt nie zabroni Ci iść na filozofię, jeśli naprawdę kochasz tę dziedzinę nauki, czy na administrację skoro widzisz się za biurkiem w wielkiej instytucji, ale nie myl chęci samego studiowania (bo to przecież najlepszy czas w życiu) z uczeniem się czegokolwiek. Ludzie, którzy w wieku lat 30 mają własne firmy w czasie, kiedy ty siedziałeś w uczelnianej ławce i próbowałeś coś zrozumieć z wyświetlanych slajdów, zarabiali już własne pieniądze. Warto pomyśleć by w tym okresie życia działać poza murami uczelni - nawet jeśli wiązałoby się to początkowo z pracą na bezpłatnym stażu - w końcu od czegoś trzeba zacząć. Jeśli idziesz na studia tylko po to by prześlizgiwać się po kolejnych latach, to nie marnuj ani swojego czasu, ani miejsca dla kogoś, kto naprawdę by z tej szansy skorzystał. Pójdź na praktyki lub warsztaty, zdobądź doświadczenie i wróć na uczelnie jako świadomy człowiek, który wie, w którym kierunku chce zmierzać.