Co się stało z kasetami wideo?

żurnalista

Jako kilkuletnia dziewczynka bała się ludzi (nawet członków rodziny, którzy przychodzili w odwiedziny), więc kiedy dorosła, postanowiła zawodowo się z ludźmi kontaktować i studiować dziennikarstwo. Interesuje się sportem, zwłaszcza siatkówką. Kiedyś potrafiła nawet wymienić daty urodzenia siatkarzy, którzy w 2006 roku zostali wicemistrzami świata. Wciąż obiecuje sobie, że obejrzy wszystkie filmy z pierwszej setki rankingu Filmwebu i zapisze się na kurs tańca. Dużo czyta (w szczególności literaturę faktu) i jeszcze więcej mówi (nawet niepytana). Choleryczka. Można ją udobruchać sernikiem i wszystkim, co ma w sobie jabłka.

 6 min. czytania
 0
 82
 1
 2 października 2015
fot. Flickr

Duże, ciężkie i nieporęczne. Często odtwarzane w końcu przestają działać. Nawet nieużywane tracą swoje właściwości. Obraz pokazują taki, jakby ktoś go nagrał kalkulatorem, dźwięk zakłócają szumy. A jednak przez lata służyły ludziom na całym świecie. W Polsce w ostatniej dekadzie XX wieku były prawdziwym hitem.

VHS – standard zapisu i odtwarzania kaset wideo – zakończył swój żywot w 2008 roku. Japońska firma JVC, która w 1976 roku wprowadziła go na rynek, w listopadzie przestała produkować czyste nośniki. Półtora miesiąca później magazyny Distribution Video Audio opuściły ostatnie filmy zarejestrowane w tym formacie. Skończyła się pewna epoka.

To co mi tu pan?

Oskar Wądołowski, w internecie znany jako Axel, kasety kolekcjonuje. Ma ich w sumie około 4 tysięcy. Nie może się zebrać, żeby usiąść i wszystkie skatalogować. Szacuje tylko, że połowa to oryginalne wydawnictwa, reszta – filmy i programy nagrane z telewizji. – Trzymam je na trzech wysokich półkach – opowiada. – Kasety poukładałem tematycznie: oddzielnie horrory, sensacja, karate, science-fiction i fantasy, tematyka wojenna. Mam też oddzielne miejsce na filmy z Arnoldem Schwarzeneggerem i na bajki. To, co nagrałem z telewizji, przechowuję na jeszcze innej półce, żeby nie mieszać z oryginałami.

Axel podchodzi do kaset emocjonalnie, właściciele wypożyczalni filmów – pragmatycznie. Nikt się już tymi nośnikami nie interesuje. Dwa lata temu zniknęły więc z regałów Mediateki na Ursynowie. Schował je również Janusz Michalski z Ursusa.

– Mamy około 10 tysięcy filmów, a miesięcznie przychodzi do ok. 3 tysięcy ludzi – mówi Anna Wolska, dyrektor Mediateki. – Kiedy siedem lat temu zaczynaliśmy, chcieliśmy promować ambitne kino europejskie, z biegiem czasu pojawiły się jednak u nas również filmy popularne.

Szesnaście lat prowadzi wypożyczalnię Janusz Michalski. Dzisiaj traktuje ją przede wszystkim jako hobby, bo utrzymać się z tego nie sposób. – Mam swój lokal, nie płacę za niego, więc jakoś to ciągnę – przyznaje i rozgląda się po pomieszczeniu: jasnym, przestronnym, tylko bez ludzi. – Czasami w tygodniu nie pojawi się żaden klient. Mogę tu sobie cały dzień przeleżeć czy nawet przespać na kanapie. Mało kto chce wypożyczać filmy, bo wszystko jest w internecie. Niedawno przyszedł chłopak, wziął dwie płyty i był oburzony, kiedy mu powiedziałem, że musi za to zapłacić. „To co mi tu pan? Jak tak, to ja nie chcę” – tak zareagował i wyszedł.

Zmiana technologiczna odbiła się też na produkcji i dystrybucji filmowej. Bywało, że w Best Filmie (działa od 1995 roku) wprowadzano do obiegu nawet 100 propozycji rocznie, dzisiaj jest ich około 40. Zmniejszyła się też liczba przygotowywanych egzemplarzy. Te tworzone dla wypożyczalni to dzisiaj pojedyncze sztuki.

Biorę komedię!

Lata 90. to złoty czas dla branży wideo. Rodzący się w Polsce kapitalizm sprzyjał zakładaniu własnych firm, a brak przepisów dotyczących ochrony własności intelektualnej stwarzał okazję do kopiowania kaset z filmami na potęgę. Małe, osiedlowe wypożyczalnie, najczęściej w piwnicach, garażach czy naprędce budowanych na zachodnią modłę pawilonach handlowych powstawały jak grzyby po deszczu. Wtedy też działać zaczęły dwie największe w Polsce sieci: Video World (1990) i Beverly Hills Video (1996). Tę druga niespodziewanie zamknięto w maju 2013 roku.

– Obserwowaliśmy, jak funkcjonuje Beverly Hills Video, a że jesteśmy fanami filmów, to pomyśleliśmy, żeby założyć własny biznes – mówi Mateusz Winkler, współwłaściciel wypożyczalni „Casablanca” na Kabatach. Kiedy zaczynali w 2003 roku, w promieniu 5 kilometrów takich punktów, jak ten ich, było 6–7. Teraz zostali tylko oni.

– W latach 90. sprzedawało się wszystko, ale to totalnie wszystko – przyznaje Tomasz Jaszczuk, specjalista ds. produkcji wideo / DVD w firmie Best Film. – Nie miało znaczenia, czy to był Lundgren, czy opowieść o ptaszkach. Nieraz kupowaliśmy wtedy filmy specjalnie z myślą o nośnikach. Ludzie mieli w telewizji tylko dwa kanały komercyjne, więc jeśli chcieli zobaczyć jakąś nowość, to albo kupowali kasetę, albo szli do wypożyczalni.

Doskonale pamięta te czasy Janusz Michalski. – Jak tylko w sobotę otworzyłem, to od razu ustawiła się kolejka – opowiada. – Miałem ponad 70 filmów i wszystkie znikały w kilkanaście minut. Nikt nie patrzył na gatunek, tytuł. Jest komedia? To biorę komedię! Niektóre kasety dochodziły do 100 wypożyczeń. Do tego, jak ludzie wracali z pracy w Ursusie, to zaglądali do mnie, żeby wziąć coś na wieczór. Zdarzały się tłumy.Teraz fabryki zamknęli, ludzie się wynieśli...

To w latach 90. narodziła się pasja Oskara Wądołowskiego. Wtedy jako mały chłopiec razem z dziadkiem nagrywał z telewizji pierwsze programy. Wiele z nich ma do dzisiaj. Przetrwał też wielki sentyment do kaset wideo. – Wiele z tamtych filmów nie jest dostępnych na DVD czy w telewizji – wyjaśnia. – Sama kaseta VHS to kolorowa okładka, często malowana przez studentów, artystów, z różnymi, zabawnymi linerami rzucającymi się w oczy. Większość filmów VHS-owych okraszona jest także ostrym i szczegółowym tłumaczeniem, czego dzisiaj brakuje. No i lektorzy z niskim, mocnym głosem... Warto wymienić takich królów jak Tomasz Knapik, Lucjan Szołajski, Marek Gajewski czy Jerzy Rosołowski. Trzech ostatnich już nie żyje i to właśnie dzięki kasetom VHS nadal możemy ich słyszeć.

Wypożyczalnia lepsza niż apteka

Kasety nie wytrzymały jednak konkurencji z DVD i Blu-rayem. Jedna za drugą znikają też wypożyczalnie. – Z roku na rok mamy coraz więcej klientów, nie tylko z Ursynowa, ale z całej Warszawy – zapewnia jednak Anna Wolska z Mediateki. Janusz Michalski kręci tylko bezradnie głową. Nie ma wielkich nadziei na to, że do złotych lat 90. uda się choćby nawiązać. – Trzeba by zlikwidować Internet – mówi. – Albo bardziej ścigać i surowiej karać tych, którzy wrzucają tam nielegalne kopie filmów. Ja za egzemplarz, który kupuję do wypożyczalni, płacę 150–180 zł. Jedno wypożyczenie to 6–8 zł. Nie ma szans, żeby mi się to zwróciło.

Pomysł na utrzymanie się na rynku ma Mateusz Winkler z „Casablanki”: to łączenie biznesów. – Mocno zainwestowaliśmy w gry wideo – mówi. – Ta branża ma przyszłość. W sumie klientów wystarcza, żeby nam się to opłacało. Wychodzimy z założenia, że wolimy być jedyną wypożyczalnią w okolicy niż piętnastą apteką.

W odrodzenie kaset wideo i formatu VHS wierzy Oskar Wądołowski. – Wiele osób krzyczało w latach 90., że płyty winylowe to już przeżytek – przypomina. – A dziś widzimy, że wciąż istnieją kolekcjonerzy, a same winyle sprzedają się nieraz po bardzo wysokich cenach. Podobnie jest z kasetami. Niektóre tytuły na allegro kosztują po kilkaset złotych. Za pirackie „Rambo: Pierwsza krew” w wersji okładkowej, wydane przez Video Total – najcenniejszy film w mojej kolekcji – oferowano mi niedawno 700 zł. Takich pasjonatów wciąż przybywa.

Nie ma za to producenta czystych nośników. A zdaniem Tomasza Jaszczuka brakuje też racjonalnych powodów, by kasety wróciły do łask. – W 2003, 2004 roku produkcja jednej płyty DVD kosztowała 3 zł, a VHS-a – trzy razy więcej – wspomina. – Tam wszystko nagrywa się w czasie rzeczywistym, a płyt DVD w ciągu 2 godzin można wytłoczyć 100 tysięcy.

W Internecie wciąż można kupić czyste kasety. Pojedyncze sztuki umożliwiające zarejestrowanie czterech godzin (a więc dwóch, trzech filmów) kosztują 13,60 zł. Za jedną płytę DVD trzeba zapłacić 0,90 zł. Zmieści się na niej nawet 10 filmów.

Udostępnij na  (82)Skomentuj