Filmowe rozczarowania roku

żurnalista

Miłośnik muzycznych festiwali, folk metalu, ale muzyki filmowej i nieco spokojnejszej. Student Łódzkiej Szkoły Filmowej i przyszły kierownik produkcji (i oby producent!). Pasjonat nowinek telewizyjnych oraz filmowych, a do tego fan polskiego kina i animacji. Prywatnie fan internetowych wpisów Magdy Gessler i imprezowy wodzirej. Redaktor tvnfakty.pl, a teraz również Today.pl. Łodzianin z energią i ciekawymi pomysłami.

adept

Student filozofii, miłośnik Arystotelesa, przedsiębiorca i informatyk. Nie ma dla niego rzeczy „za trudnych”, jest gotowy przynajmniej je rozważyć. Twórca bloga (http://www.skrajnieskonczony.pl/), uwielbia popularyzować wiedzę w Sieci. W wolnym czasie pochłania książki, ale nie pogardzi też dobrym filmem, spektaklem czy serialem. Abstynent, uwielbiający imprezy z morzem alkoholu, prywatnie osoba o umiarkowanych poglądach na niemal każdą dziedzinę życia.

 6 min. czytania
 0
 76
 23 grudnia 2015
Fot. YouTube
Jednym zdaniem: Po seansie których tegorocznych widowisk filmowych można poczuć się zawiedzionym? Adrian i Dawid ostrzegają.

Na niektóre widowiska filmowe w tym roku czekał cały świat (Przykład: „Gwiezdne Wojny”). Część z nich pobijała kolejne rekordy sprzedaży biletów, inne okazywały się finansową klapą. My z kolei prezentujemy te, które nas widzów rozczarowały. Zapraszamy na filmową podróż po 2015 roku.

Typy Adriana:

„Igrzyska Śmierci: Kosogłos. Część 2”

Moim największym rozczarowaniem mijającego roku jest bez wątpienia finał „Igrzysk śmierci”. Przede wszystkim wieje nudą. Bohaterowie ciągle biegną, napotykając nowe zagrożenia w dotarciu do centrum Kapitolu i na tym w zasadzie się kończy. O ile w „Insygniach Śmierci” rozszczepienie książki na dwa filmy sprawdziło się rewelacyjnie, tak tutaj spokojnie można było zamknąć fabułę na jednym i dobrym widowisku. Względy finansowe niestety wygrały. W finale brak też klimatu, który panował w poprzednich częściach sagi. Być może zaważył brak areny, na której rozgrywały się igrzyska w pierwszych dwóch epizodach. Choć czytając książkę, tej zmiany się tak nie odczuwało. Cóż, twórcy już zapowiedzieli, że to nie koniec przygody z „Igrzyskami” i pojawią się liczne produkcje towarzyszące. Wszak historia, którą poznaliśmy, zaczęła się dopiero na 74. Głodowych Igrzyskach. Możliwości powrotu do dawnych lat jest więc sporo. Jeden z szefów Lionsgate (wytwórni produkującej m. in serię „Igrzyska śmierci”), Michael Burns przyznał, że widzom najbardziej zabrakło w finale areny, którą na pewno pokaże w nowych produkcjach. Bardziej niż finał „Igrzysk” interesująca jest historia miłości Katniss do... Pity :)

Komentarz Dawida: Na moje (nie?)szczęście nie czytałem ani jednej książki z serii, więc do „Igrzysk Śmierci” podchodziłem bez jakichkolwiek uprzedzeń czy oczekiwań. Niestety, muszę się z Tobą zgodzić, że rozbicie ostatniego filmu na dwie części było zabiegiem niepotrzebnym. Nuda, nuda i przeciętne aktorstwo, to znaki firmowe finału „Igrzysk Śmierci”.

„Nad morzem”

Na tę produkcję czekałem z wielu względów. Po pierwsze, ostatni raz Angelinę i Brada w jednym filmie widzieliśmy dziesięć lat temu. Po drugie, większość scen realizowano na Malcie, na której przebywałem właśnie podczas zdjęć. Dlatego ponowne zobaczenie tych miejsc okiem Christana Bergera było dla mnie interesujące. Na pięknych zdjęciach w zasadzie się skończyło. Historia albo nużyła, albo śmieszyła, choć podejrzewam, że nie taki miał być efekt. „Sceny podglądania” chyba najbardziej ubarwiły „Nad morzem”. Szkoda, bo ostatni film Angeliny „Niezłomny” zrobił na mnie wrażenie.

Komentarz Dawida: Ze wszystkich filmów w naszym zestawieniu, ten był dla mnie największym rozczarowaniem. Angelina Jolie i Brad Pitt to żywe legendy kina i można było oczekiwać, że „Nad morzem” będzie trzymało jakiś poziom. Co otrzymaliśmy? Strasznie słabiutki film z przeciętnymi kreacjami aktorskimi, dłużący się straszliwie. Zupełnie niewciągająca historia alkoholika i wariatki, tak można najkrócej scharakteryzować najnowszy film Angeliny.

„Chemia”

„Chemia” na pewno nie jest złą produkcją, ale wielce rozczarowującą. Nie zachwyciła Agnieszka Żulewska w roli umierającej na raka Leny, dialogi często bolały, a przez większość seansu zastanawiałem się, co chce tak naprawdę przekazać reżyser. Jestem jednak w stanie wybaczyć, to dopiero reżyserki debiut Bartka Prokopowicza.

Komentarz Dawida: W tym roku widziałem dwa filmy o raku – jeden to rodzima „Chemia”, a drugi to „Mama”. Do dzisiaj zastanawiam się, który był słabszy, a może oba jednakowo kiepskie? Teoretycznie temat powinien mnie ruszać, bo mam doświadczenie tej choroby w najbliższej rodzinie, jednak jak dotąd nie widziałem obrazu, który by mnie powalił na kolana.

Typy Dawida:

„Demon”

W tym roku, na szczęście, nie było ani jednego dużego filmu, który byłyby dla mnie jakimś dużym rozczarowaniem. Pojawiły się za to trzy obrazy, każdy mnie zawiódł, każdy z innego powodu. Pierwszym jest „Demon”. Film ściągnął moją uwagę przez tragiczną śmierć reżysera. Następnie przeczytałem kilka pochlebnych recenzji, więc nie pozostało mi nic innego jak pójść, obejrzeć i... nie zachwycić się. Trudno ten film sklasyfikować. Gdy usłyszałem, że jest to horror, to ogarnął mnie pusty śmiech, strachu tam nie ma za grosz. Thriller? Może. Jedyny aktor, który wybijał się swą grą aktorską, to Grabowski w roli ojca panny młodej. No i kilka zupełnie niepotrzebnych, na siłę symbolicznych scen. Innym słowy: z wielkiej chmury mały deszcz.

Komentarz Adriana: Może po prostu dreszczowiec? :) Dla mnie „Demon” wręcz przeciwnie – nie jest rozczarowaniem, ale zaskoczeniem. Choć przyznam, że momentami czułem lekką konsternację. Agnieszka Żulewska i Tomasz Schuchardt grają w produkcji Wrony rodzeństwo. Kilka dni przed seansem „Demona” widziałem „Chemię”, gdzie grali parę. Mały „mindfuck” gwarantowany. Mnie takiej produkcji w Polsce brakowało. Było to ciekawe oderwanie się od sztampowych amerykańskich horrorów.

„Strategia mistrza”

Ten film jest po prostu poprawny. Przez to przeciętny, zarazem rozczarowujący. Historia Armstronga, największego kolarza i jednocześnie największego oszusta wszechczasów, zasługiwała na obraz pokroju „Wściekłego Byka” Scorsese. Niestety, dostaliśmy produkt, o którym zapomina się w kwadrans po wyjściu z kina. Jedyna scena, która ma szansę zagościć w pamięci na dłużej, to ostatnia rozmowa Armstronga z komisją antydopingową, podczas której Foster świetnie gra swoją zmęczoną twarzą z kilkudniowym zarostem. Ale nie traćmy nadziei, może ktoś jeszcze podejmie się opowiedzenia tej historii, z lepszym skutkiem.

Komentarz Adriana: W tym przypadku w pełni się zgadzam. Po „Tajemnicy Filomeny” w reżyserii Stephena Frearsa, liczyłem na jego kolejną solidną produkcję. Całość ratuje Ben Foster, który idealnie pasował do roli Armstronga. Choć ciekawość, co by było, gdyby wcielił się niego Matt Damon nie daje mi spokoju (w jednej ze scen w „Strategii mistrza” Armstrong zastanawia się, kto mógłby w filmie odtworzyć jego historię. Wśród propozycji pojawił się właśnie Damon).

„Minionki”

Mój ostatni wybór to sprawa bardzo osobista. „Minionki rozrabiają” były filmem przezabawnym, wciągającym, na którym bawili się świetnie zarówno mali, jak i duzi. Niestety, powstał spin off. Nie przeczuwając nadchodzącej katastrofy, ponownie poszedłem z siostrzenicą do kina na „Minionki”. Obraz był tak bardzo rozczarowujący, że aż sprowokował komików ze Screen Junkies do poświęcenia mu odcinku Honest Trailers:

Komentarz Adriana: Przyznam, że nigdy nie byłem wielkim fanem serii o Minionkach. Wcześniejsze dwie produkcje widziałem, ale dość szybko uleciały mi z pamięci. Na trzecią część cyklu poszedłem jednak do kina i się nie zawiodłem. Prequel historii jak najbardziej udany. Minionki zdecydowanie mnie w tym roku ujęły.

Do obejrzenia wyżej wymienionych produkcji oczywiście nie zniechęcamy. Robicie to jednak na swoja odpowiedzialność – możecie się rozczarować :).

Zestawienie najlepszych filmów roku autorstwa Ady i Soni.

Udostępnij na  (76)Skomentuj