Pieprzyć Oscary, ważniejsze są Złote Maliny!

żurnalista

Samozwańczy varsavianista i krytyk społeczny. Próbował swoich sił w świecie filmu, reklamy, handlu, a nawet społecznictwa. Wieczorami, zwłaszcza w weekendy, walczy w Internecie na argumenty z licznymi antagonistami. Uważa, że czyni go to zamaskowanym superbohaterem. Twórca larpów i gier miejskich, kocha podróżować sposobami niestandardowymi. Jako literacki hipster czyta rzeczy, które już dawno nie są modne i prawdopodobnie już nigdy modne nie będą. Najłatwiej jest go spotkać nieogolonego z kubkiem po brzegi wypełnionym kawą i papierosem niedbale zatkniętym w zębach.

 4 min. czytania
 0
 5
 14 stycznia 2016
Fot. materiały prasowe
Jednym zdaniem: Omówienie nominacji do tegorocznych antynagród filmowych.

W styczniu całe środowisko kinomaniaków z niecierpliwością czeka najpierw na ogłoszenie nominacji, a później galę rozdania najbardziej prestiżowych nagród filmowych, czyli Oscarów. Każda społeczna grupa, również filmowcy, posiada też w swoich szeregach całe bandy złośliwych bydlaków, których dalece bardziej od cudzych sukcesów interesują cudze porażki. Takie, z których można sobie drzeć łacha. Tradycyjnie, dzień przed ogłoszeniem nominacji do tegorocznych Oscarów, ogłoszono czyje zeszłoroczne dokonania były tak żenujące, że zasługują na Złotą Malinę, najważniejszą na świecie filmową antynagrodę.

Tegoroczne nominacje do Złotych Malin nie są żadnym zaskoczeniem, choć oczywiście warto przyjrzeć im się bliżej. W kategorii najgorszy film pojawiły się tytuły, co do których można mieć pewność, że znalazła się przynajmniej jedna osoba żądająca za nie zwrotu pieniędzy wydanych na bilet do kina. „Jupiter: Intronizacja”, „50 twarzy Greya”, „Piksele”, „Fantastyczna Czwórka”, „Oficer Blart w Las Vegas”. Same perełki.

Czarnym koniem nagrody wydawać może się „50 twarzy Greya”. W końcu nakręcono naprawdę niewiele filmów, które sprawiają wrażenie, że ktoś usiłował stworzyć pornosa nadającego się do oglądania przez dzieci. Z drugiej strony „Jupiter” rodzeństwa Wachowskich (starzy weterani Malin – nominacja za drugą i trzecią część „Matrixa”) był tak kiepski, że przed rokiem nie recenzowano go przed rozdaniem Oscarów, by nie wpłynął na wybór najlepszego aktora. Tak, w tym filmie gra zdobywca prestiżowej statuetki, nieodżałowany Eddie... jak mu tam... ten od Stephena Hawkinga i pierwszego transseksualisty. W tym roku jest już nominowany do Złotych Malin za ten kosmiczny, science fiction występ w kategorii Najgorszy Aktor Drugoplanowy.

Zaskoczeniem może wydawać się nominowanie do Złotych Malin w kategorii Najgorszy Aktor (oraz Najgorszy Zestaw – tu w parze z „doklejanymi wąsami”) Johnny’ego Deppa. Kto jednak oglądał cholernego „Bezwstydnego Mortdecaia”, wie, że facet porządnie sobie na to wyróżnienie zapracował. Zupełnie nie dziwi tu z kolei obecność Adama Sandlera, docenianego przez kapitułę Złotych Malin już niemal siłą rozpędu, tradycyjnie właściwie co roku, tym razem z dużą szansą na wygraną, bo nominowanego za żałosne występy w aż dwóch tytułach („Piksele” – na rany Chrystusa, tak bardzo pragnę je odzobaczyć i „Magika z Nowego Jorku” - kolejna optymistyczna, głęboka jak dzieła Coelho komedia dla idiot... dla całej rodziny!). Umówmy się jednak, że warto, naprawdę warto trzymać kciuki za dwóch bohaterów tych nagród: Channinga Tatum (złośliwie i dla zasady) oraz Jamiego „C. Greya” Dornana (chyba każdy wie, ZA CO mu się to należy).

Interesującą nominacją w kategorii Najgorszy Reżyser jest Tom Six, twórca dzieła „Human Centipede 3 (The Final Sequence)” (dla niekumatych językowo - kontynuacja filmu, którego oglądanie to wątpliwa przyjemność, a który nosi piękny tytuł „Ludzka Stonoga”). Pozostałe pozycje to filmy, które przewinęły się już we wcześniejszych kategoriach. W tym miejscu jednak warto zobaczyć trailer, by przekonać się naocznie, z jak wielką porażką mamy do czynienia w przypadku „Human Centipede 3 (The Final Sequence)”.

Oczywiście tak obrazoburcza, prześmiewcza nagroda filmowych krytyków musi mieć też swoje dobre strony. Kategoria Malina Odkupienia to dla ludzi związanych z kinematografią szansa na zmazanie swoich win i ran, które zadali światu filmowemu w poprzednich latach.

W tym roku pozwolono się wybielić Willowi Smithowi, doceniając „Wstrząs”, M. Night Shyamalanowi, który najbardziej dotychczas zgrzeszył, wspólnie zresztą ze Smithem, filmem „1000 lat po Ziemi”, Sylvestrowi Stallone, który absolutnie i pozytywnie odświeżył serię o „Rockym” (z której zdążył zrobić tasiemiec nie do zniesienia) tytułem „Creed: Narodziny Legendy” oraz Elizabeth Banks, która miała nieszczęście uczestniczyć w 2012 roku w projekcie „Movie 43” jako reżyser i złowić wraz z innymi twórcami tej klęski zbiorową Malinę.

Pamiętajcie, by nie zaniedbać kina gorszego sortu i pod żadnym pozorem nie próbujcie się nawet zastanawiać, czemu Michael B. Jordan popełnił zeszłoroczny błąd Redmayne’a i zagrał zarówno w dobrym „Creedzie”, jak i słabej do bólu zębów „Fantastycznej Czwórce”.

Udostępnij na  (5)Skomentuj