Stara mądrość mówi, że nie jest sztuką wiedzieć – sztuką jest zrozumieć. Gdy słucham osób o prawicowych poglądach, odnoszę wrażenie, że coś tam wiedzą, ale za cholerę nic z tego nie rozumieją.
11 listopada postanowiłem wraz ze znajomym wybrać się na Marsz Niepodległości organizowany przez tzw. Stowarzyszenie Marszu Niepodległości, czytaj: prawdziwych Polaków, patriotów z dziada pradziada, w żyłach których płynie biało-czerwona krew, a przynajmniej tak im się wydaje.
Na marsz nie wybrałem się z powodu utożsamiania się z poglądami większości uczestników. Pragnąłem wyrobić sobie opinię. Tak samo, gdy słuchałem przez pewien okres Radia Maryja. Wychodzę z założenia, że trzeba czegoś doświadczyć: posmakować, usłyszeć, zobaczyć, przeczytać - aby to zrozumieć i wyrobić sobie własną ocenę.
Marcin, znajomy, z którym udałem się na Marsz Niepodległości, nie należy do osób silnie deklarujących swoje poglądy polityczne. Można powiedzieć, że został zainfekowany wirusem radykalnej prawicy, który nakazał mu jak najszybsze odpowiedzenie sobie na pytania: „Jesteś patriotą?”, „Czy aby na pewno jesteś patriotą?”.
Jeżeli Marcin nie znajdzie w swojej głowie odpowiedzi na pytania, nie musi się martwić. Narodowcy i szeroko rozumiana prawica wytłumaczą mu, czym jest patriotyzm i jak powinien się przejawiać.
Świętowanie niepodległości
Po dotarciu do punktu startowego, w którym zbierało się czoło marszu i jego organizatorzy, do mojego znajomego podeszło kilka osób (znajomi ze studiów). Czterech chłopaków i dwie dziewczyny będące partnerkami dwóch z nich.
Pierwsze na co zwróciłem uwagę, poznając nieznajomych, to ich ubiór. Szczególnie w przypadku chłopaków. Wszyscy wyglądali niemal identycznie. Niebieskie dżinsy, jednolita czarna kurtka, buty Nike lub New Balance. Ewidentnie chcieli zachować wszelkie pozory tzw. objawów męskości – tzn. stylówka nie jest ważna, a strojenie się jest objawem pedalstwa.
Ale co zrobić, gdy wszyscy z otoczenia noszą buty New Balance? Trzeba je kupić.
Umysły prawicowych przedstawicieli są zaprogramowane w ten sposób, że należy być takim, jak przeważająca większość znajomych. Gdy większość kupuje owe buty, ja także muszę je kupić, mimo że np. gardzę modą. Gdyby większość przyjaciół osoby o poglądach prawicowych zaczęła nosić spodnie „rurki” – ona także zaczęłaby się w nich pojawiać na ulicy. Taki jest prawicowy mózg. Zamknięty na inność, a jednocześnie dopasowujący się do otoczenia.
Czas mijający w centrum Marszu Niepodległości nie należy do najprzyjemniejszych chwil dla osoby uważającej się za empatyczną i wrażliwą. Od początku znajdowania się w jego gąszczu można odczuć wrogość do jednostek które są wrogami wg organizatorów. To oni z megafonów pokrzykują: kto jest rywalem, kto przyjacielem, kogo należy kochać, a kim się brzydzić. Wszystko to okraszone jest nieustającym podpieraniem się postacią Boga. Łatwość, z jaką przychodzi tym osobom posługiwanie się zwrotami: „Z Bogiem”, „Bóg, honor, ojczyzna”, „Nie islamska, nie laicka, tylko Polska katolicka” - utwierdza mnie w przekonaniu, że gdyby Bóg objawił się i zobaczył, kto w jego imieniu przemawia, natychmiast puściłby pawia.
Minęło 40 minut, od kiedy ruszyliśmy z miejsca vis-a-vis Pałacu Kultury i Nauki. Nowo poznane osoby coraz bardziej zaczęły się wkręcać w narrację i ducha organizatorów. Dały początek tezie mojego psychoanalityka, który w czasie jednej z wizyt powiedział:
Posiadanie poglądów prawicowych jest najbliższe ludzkiej istocie. Jest to odruch zwierzęcy. Popatrz, gdy psu chce się zabrać miskę, od razu zaczyna jej bronić. Nie wie, czy chcesz mu dołożyć karmy, czy ująć. Tak samo jest z prawicą. Ich lęki są wynikiem wiedzy, która nijak ma się do zrozumienia. Bycie lewicowcem wymaga głębszych przemyśleń niż określenie się: „Nie chcę uchodźców, bo są terrorystami” albo „Tak, wierzę w Boga”. Kontestacja powszechnych opinii nie jest popularna i wiele osób mających prawicowe ciągoty boi się, że mogłaby zostać wyśmiana. Stąd pierwszy odruch tych osób na lewicowe argumenty – śmiech. Pusty śmiech, przypominający kaszel – ten, którego tak bardzo boją się oni sami
Z każdym kolejnym krokiem wzdłuż trasy marszu utwierdzałem się w przekonaniu, że czas stąd uciekać. Okrzyki znajomych i osób, w towarzystwie których szedłem: „Wolimy kotleta od Mahometa”, „Polska dla Polaków, Polacy dla Polski” - wywoływały we mnie odruch wymiotny. Zastanawiałem się, jaki jest najobrzydliwszy szczyt idiotyzmu. Czy oni, do cholery, nie wiedzą, że kilometr stąd, gdzie słychać ich głosy, jest ulica Chłodna? Nie pamiętają „Drewnianego mostu” łączącego getta? Nie są przewrażliwieni chociażby na punkcie historii miasta, w którym się znajdują? – zadawałem pytania w swojej głowie.
18 dni później
Telefon od Marcina
– Cześć, dzwonię żeby zapytać, czy masz jakieś plany na wieczór?
– Nie, raczej nie mam, a co? – odpowiedziałem.
– No to jakbyś chciał, to możesz kupić piwko i do mnie wpaść. Wykupiliśmy ze znajomymi walkę Mameda na Polsacie.
– Z jakimi znajomymi?
– Z tymi, co byliśmy na Marszu Niepodległości. Dziewczyny też będą.
– Aha... – przypomniałem sobie nacjonalistyczne twarze.
– To co, będziesz na 22?
– Zobaczę, bo muszę jeszcze zrobić parę rzeczy. Do 21 napiszę SMS-a z odpowiedzią.
Nigdy nie byłem fanem sportów walki. Owszem, zdarzało mi się nie spać i czekać na pojedynek Gołoty z Tysonem, ale były to wydarzenia od wielkiego dzwonu. Wieczór w towarzystwie nacjonalistów i gali MMA nie brzmiał zachęcająco. Mimo to postanowiłem, że pojadę. W końcu, jak już pisałem: „Wychodzę z założenia, że trzeba czegoś doświadczyć: posmakować, usłyszeć, zobaczyć, przeczytać - aby to zrozumieć i wyrobić sobie własną ocenę”.
Gdy dotarłem do Marcina, zobaczyłem te same twarze co 11 listopada. Wszyscy wyglądali identycznie, poza jednym detalem – różnili się ubiorem. W mieszkaniu było bardzo duszno, a z tego powodu nacjonaliści mogli pozwolić sobie na demonstracje patriotycznych T-shirtów z napisami: „Żołnierze Wyklęci”, „Chwała Wielkiej Polsce”, „Ojczysta Ziemia. Pamięć Bohaterom” czy „Jestem Polakiem, więc mam obowiązki polskie”.
Towarzystwo było roześmiane. Głos roznosił się na kilka pięter budynku. Dwie osoby paliły trawkę na małym balkoniku, aby odreagować duchotę panującą w mieszkaniu. W powietrzu czuć było wyczekiwanie. Podejrzewam, że dla wielu uczestników emocje przed walką MMA przypominały te z wyborów parlamentarnych. „Oby Korwin wszedł do sejmu”, „ Gdyby Paweł Kukiz połączył się Korwinem, na bank by byli w sejmie!”, „Oglądałem dzisiaj zajebistą wypowiedź Mariana Kowalskiego na YouTubie”, „Nie rozumiem tego fenomenu partii Razem. Zandberg, komuch jebany przez 10 minut gadał takie głupoty i ludzie zwariowali” – myśli te jakby kotłowały się w głowach otaczających mnie ludzi. Przerwał je jednak Marcin, głośnym pytaniem: „To kto dzisiaj wygra?”. Na odpowiedź zgromadzonych nie trzeba było długo czekać. „Mamed!”, „Mamed jest zajebisty”, „No oczywiście, że Mamed go rozjebie”.
Na dziesięć osób przebywających w mieszkaniu, 9 kibicowało Mamedowi. Bo jest najlepszy, bo jest fajny – oglądali z nim wywiad u Wojewódzkiego, spotkali go na imprezie i mogli zrobić sobie z nim zdjęcie. Maraton słów przekonujących, że muzułmanin Chalidow jest wspaniałym człowiekiem i sportowcem.
Jedna osoba z tych dziesięciu – i byłem nią ja – nie wiedziała, kto będzie walczyć z Mamedem Chalidowem. Niewiedza ta nie trwała jednak długo. Szybko dowiedziałem się, że jego przeciwnikiem będzie czystej krwi Polak wyznania katolickiego – Michał Materla. Któremu nikt z zebranych nacjonalistów nie chciał kibicować.
Prawicowy patriotyzm
Reprezentantów radykalnej prawicy, polityków różnych opcji politycznych i każdą osobę budującą pojęcie „patriotyzmu” na fundamentach narodowej martyrologii, wzniosłości i nacjonalistycznego nadęcia postrzegam jako przedstawiciela bezdomnej części społeczeństwa. W sytuacji, w której nie znaleźli się w wyniku złej sytuacji materialnej, a za przyczyną braku schronienia we własnym zdrowym umyśle: empatycznym, wrażliwym, altruistycznym, kierującym się miłością i szacunkiem do drugiego człowieka, bez względu na kolor skóry, orientację seksualną, religię i kraj pochodzenia.