Jezus Chrystus zdecydował się sprawdzić szczerość wiary swoich europejskich wyznawców. Złapał stopa z Betlejem do Syrii, wsiadł na ponton z uciekającymi przed wojną Syryjczykami i postanowił dotrzeć do rozkochanej w nim Europy.
Kilka miesięcy temu Jezus Chrystus – podczas zakupów w izraelskim supermarkecie – trafił na przecenę anteny satelitarnej telewizji CNN. Nie zastanawiając się (cena: 25 szekli!), szybkim ruchem rąk wrzucił ją do sklepowego wózka i zaczął zmierzać w kierunku kasy.
Jeszcze tego samego wieczoru antena zawisła nad stajenką Jezusa. Dzięki niej Najwyższy mógł zobaczyć i dowiedzieć się z telewizji, jak wygląda wsparcie religijnych Europejczyków dla uciekających przed wojną uchodźców z Bliskiego Wschodu.
Złość Jezusa
Od momentu, kiedy Jezus zainstalował antenę – z pomocą św. Andrzeja – cały wieczór wyczekiwał wyłącznie na główne wydanie wiadomości. Nie interesował go piłkarski mecz FC Betlejem z AC Betlejem, nie pamiętał o urodzinach Marii Magdaleny. Liczył się tylko znajdujący się przed nim telewizor i upływające z każdą minutą reklamy, zbliżające do upragnionych informacji.
Gdy wybiła godzina 21, towarzyszący Jezusowi św. Andrzej aż podskoczył. Cieszył się, że jego Pan będzie mógł zobaczyć, jak pozytywnie jego nauka wpływa na dużą część świata.
– Najwyższy Panie, może kieliszeczek wina z okazji tej uroczystości? – zaproponował św. Andrzej.
– Adherencie Andrzeju, stłum przedwczesną egzaltację. Nie pora na ucztowanie – odpowiedział dostojnym głosem Jezus Chrystus.
Miny obu czcigodnych mężczyzn pogarszały się z każdą minutą relacji telewizyjnej. Reporterzy CNN pokazywali całe rodziny uchodźców umierające między wielkimi falami. Ogromna ilość wody dostawała się do płuc 5-10 latków, nie dając im najmniejszych szans na przeżycie. Zwierzęta, które najmłodsi uchodźcy brali ze sobą na prowizoryczne statki – tłumacząc rodzicom, że nie zostawią ich z miłości – zdychały najwcześniej i były wrzucane do głębokiej wody mającej przerażający ciemnogranatowy odcień.
W pewnym momencie Jezus nie wytrzymał dłuższego oglądania amerykańskiej telewizji. Jego twarz jakby zbladła, rysy twarzy napięły się, a broda posiwiała ze strachu.
– Szykuj ponton Andrzeju! – krzyknął Chrystus do swojego pomocnika.
– Ale Panie... – zareagował skonfundowany św. Andrzej.
– Powiedziałem! – uciął Jezus.
Dotarcie do Europy
Droga, jaką przemierzył Jezus Chrystus ze św. Andrzejem do Europy, przypomniała Najwyższemu wydarzenie z jego lat młodości.
– Pamiętasz Andrzejku, jak w wieku 23 lat przez 40 dni byłem o suchym pysku na pustyni? To teraz w drodze przez Morze Śródziemne czułem się podobnie.
Jezus wraz ze św. Andrzejem i 10 syryjskimi uchodźcami dotarli do maleńkiej włoskiej wysepki. Mimo że byli tuż przy samym jej brzegu, nadal nie mogli wejść na ląd; musieli czekać na odprawę, której dokonywali miejscowi żandarmi. Sytuacja przypominała tę, której doświadczają polscy kierowcy tirów przy wjeździe na Białoruś. Tutaj jednak mieliśmy sytuację, gdy najważniejsza postać w całym Wszechświecie siedzi w brudnym, mokrym pontonie i wyczekuje, aż ktoś zwróci na niego uwagę.
„Un Paese, una religione, un solo Dio” (jeden kraj, jedna religia, jeden Bóg) – taki napis miał na koszulce mężczyzna pracujący we włoskich służbach przybrzeżnych. Na jego przedramieniu widniała wytatuowana postać Najwyższego z wielką cierniową koroną.
– Panie, zobacz, ten mężczyzna namalował sobie Ciebie na ciele – ekscytował się św. Andrzej.
– Zamilcz głupcze, bo jeszcze ktoś nas pozna! – odpowiedział Jezus.
„Ruszać dupy, ruszać dupy” – słychać było roznoszący się krzyk żandarmów skierowany do przybyłych na wyspę uchodźców. Jezus Chrystus ze św. Andrzejem zostali wrzuceni do dużego busa mieszczącego 30 osób. Samochodem kierował żandarm z wytatuowanym Jezusem, a tuż obok niego siedział drugi mężczyzna z tych samych służb.
– Jebane brudasy, nawet nie rozumieją, co się do nich mówi – mężczyzna z tatuażem zaczął rozmowę ze swoim służbowym kolegą.
– No, przyjeżdżają do nas ci wszarze tylko po pieniądze i dymać nasze kobiety. Ostatnio widziałem ich nawet na niedzielnej mszy w kościele. Rozumiesz to? Stoję sobie z Klaudią i dzieciakami, a tu obok ten sam ciapaty, którego dzień wcześniej wyławiałem. Krzyknąłem szybko do dzieciaków, żeby się odsunęły, bo jeszcze jakąś chorobę sprowadzą do domu – odpowiedział drugi żandarm.
– Ja już, kurwa, nie wiem, co z nimi należy zrobić. Cała porządna, patriotyczna i katolicka Europa się ich brzydzi i każe siedzieć we własnym kraju, a oni nadciągają jak te robaki uciekające przed ogniem – kontynuował mężczyzna z wytatuowanym Jezusem.
– Dobrze, że partie prawicowe odżywają! One nie dopuszczą tych terrorystów do granic naszych miast. Będą spierdalać tak szybko, jak tutaj przypłynęli – mówił radosnym głosem kolega kierowcy.
Porażka religii
Całej rozmowie żandarmów przysłuchiwał się siedzący tuż za kierowcą Jezus i św. Andrzej. Oboje dojechali już na miejsce, dokąd zawożeni byli uchodźcy. Znajdowali się w brudnym hostelowym pokoju, w którym podłogę pokrywał goły beton. Na niego rzucone były cztery ręczniki i jedna plastikowa butelka ciepłej wody.
Nie słychać było nadmiernego gwaru. Każdy z uchodźców przebywających w pokoju sprawiał wrażenie wystraszonego; mężczyźni uspakajali kobiety, że zaraz opuszczą ten ciemny i chłodny pokój, kobiety prosiły o otwarcie drugiej łazienki - czynna była tylko jedna na ponad setkę osób – a wszędzie dookoła biegały cieszące się i pokrzykujące głośno do swoich rodziców dzieci: „Mamo jestem głodna!”, „Mamo, gdzie poszedł tata?”, „Tato, tutaj będziemy spać?”, „Tato, jakiś pan przechodził – gdy skakałam na skakance – i krzyknął do mnie, że jestem brudaską i pytał, czy na wyspie też będziemy robić zamachy. O co mogło mu chodzić?”.
Obok stał oparty o ścianę Jezus Chrystus. Już niczego nie starał się rozumieć. Wiedział, że religia, której jest autorem, nie łączy ludzi, a stała się jednym z bagnetów do walki między sobą. To przez jej pryzmat i dzięki jej mocy wielu idiotów na świecie – w imię tzw. głębokiej duchowości - używa argumentu stawiającego ich ponad drugim człowiekiem.
– Andrzeju, czy ludzie wierzący we mnie zapomnieli o moim Przykazaniu Miłości? – łamiącym się głosem Jezus zapytał św. Andrzeja.