Kiedy szukasz dobrze płatnej pracy, marzą ci się upragnione wakacje i chcesz kupić nowy samochód – nie zostawaj agentem nieruchomości. O minusach tego zawodu, pieniądzach i o tym, dlaczego warto mieć w życiu kilka pasji – opowiada Magdalena Bartkowiak, agentka trójmiejskiej agencji nieruchomości.
Robert Fonte Roldan: Pamiętasz dzień w którym pomyślałaś „zostanę agentką”?
Magdalena Bartkowiak: Tak. Miałam więcej wolnego czasu z powodu kryzysu na rynku wnętrzarskim, a nie lubię bezczynności, więc postanowiłam napisać CV i zaczęłam przeglądać oferty pracy.
RFR: Jaki to był dzień: smutny, wesoły?
MB: (Śmiech) U mnie większość dni jest wesoła i na luzie. Obrót nieruchomościami zawsze mnie interesował jako dekoratora i architekta wnętrz.
RFR: Twój pierwszy kontakt z pracodawcą?
MB: Standardowo wysłałam CV, a po tygodniu zostałam zaproszona na rozmowę kwalifikacyjną, która wypadła dobrze, bo zostałam przyjęta. Następnie zaczął się etap szkoleń – dla architekta to w większości znane tematy, może oprócz aspektów prawnych.
RFR: Jak wyglądają takie szkolenia?
MB: Dostaliśmy laptopy i materiały informacyjne. Były wykłady i ćwiczenia praktyczne. Uczyliśmy się obsługi programów komputerowych, zasad rozmów z ludźmi, techniki wykonywania zdjęć nieruchomościom, rysowania planów, pisania ofert, różnych aspektów prawnych.
RFR: Pierwszy dzień pracy. Co pamiętasz?
MB: Miłą atmosferę i bardzo pozytywne nastawienie do mnie. Pierwszego dnia nie zabrałam śniadania i kolega z biura podzielił się ze mną ciastkiem i flaczkami (śmiech ). No i cały dzień opierał się na wyszukiwaniu ofert w internecie i dzwonieniu do oferentów.
RFR: Pracujesz jako agentka prawie rok. Możesz stwierdzić, że jest to zajęcie dla ciebie?
MB: Lubię to, dlatego uważam, że tak, tylko nie wytrwam jeśli nie będzie dochodów – a nie ma.
RFR: Stała pensja...?
MB: Nie. Zyski dzielone 40/60. Jak doprowadzę do transakcji – otrzymuję prowizję. W ten sposób dzielę się z firmą. Na dodatek do niedawna ktoś, kto zakładał agencję obrotu nieruchomościami (właściciel), musiał posiadać papiery rzeczoznawcy, a taki dokument daje przywileje i pozwala niestety dyktować warunki.
RFR: A wynagrodzenie za dyspozycyjność...
MB: Nie! Na dodatek jest coś, co mnie bardzo dziwi i wywołuje sprzeciw. Poświęcam czas, umiejętności, zdolność do nawiązywania kontaktów, paliwo, opłaty za parkowanie. Zdobywam oferty sprzedaży, wynajmu – robię z tego ogłoszenia dla firmy, czyli wykonuję ogromną pracę dzień po dniu. I jeśli zdecyduję się rozwiązać umowę, nic z tego nie mam. Cała wykonana robota zostaje dla firmy!
RFR: Spodziewałaś się czegoś innego?
MB: Wiedziałam, na co się decyduję, nie mam do nikogo pretensji. Tylko nie sądziłam, że tak trudno będzie przeprowadzić transakcję, podpisać umowę. W normalnym świecie powinno być tak, że jeśli się pracuje, to się ma z tego zyski! A mam tylko wydatki i poświęcony czas. Same straty.
RFR: Ilu agentów pracuje w twojej firmie?
MB: Dwudziestu ośmiu.
RFR: Na takich samych zasadach?
MB: Tak. Jednak jest kilka wyjątków – szefostwo i czterech kierowników działów.
RFR: Jakie są plusy wykonywania takiej pracy?
MB: Nabieram nowych doświadczeń, uczę się. Wystarczy, że uda mi się doprowadzić do jakiejś sprzedaży i zmieni mi się nastrój – to zagrzewa do działania, więc staram się nie narzekać i świadomie dolewam paliwo do auta. Nie jestem typowym przypadkiem. Mam swoją podstawową pracę, projektuję i dekoruję wnętrza. Nieruchomości to tylko fajna przygoda.
RFR: Nie powiesz „dość”?
MB: Powiem. Jak dostanę fajne zlecenie wnętrzarskie.
RFR: Co byś powiedziała agentom w podobnej sytuacji do twojej?
MB: Żeby domagali się jakiejś podstawy i dopiero do tego premii od sukcesu.