Czy Kaczyńskiego można porównywać do Piłsudskiego?

żurnalista

Samozwańczy varsavianista i krytyk społeczny. Próbował swoich sił w świecie filmu, reklamy, handlu, a nawet społecznictwa. Wieczorami, zwłaszcza w weekendy, walczy w Internecie na argumenty z licznymi antagonistami. Uważa, że czyni go to zamaskowanym superbohaterem. Twórca larpów i gier miejskich, kocha podróżować sposobami niestandardowymi. Jako literacki hipster czyta rzeczy, które już dawno nie są modne i prawdopodobnie już nigdy modne nie będą. Najłatwiej jest go spotkać nieogolonego z kubkiem po brzegi wypełnionym kawą i papierosem niedbale zatkniętym w zębach.

 4 min. czytania
 0
 2
 18 listopada 2015
fot. YouTube
Jednym zdaniem: Porównanie Kaczyńskiego i Piłsudskiego jako polityków.

W tekście podsumowującym skład polskiego rządu, opublikowanym w Today pojawia się porównanie władzy, do której doszedł Jarosław Kaczyński z tą, którą w okresie rządów sanacji miał marszałek Józef Piłsudski. Czy możemy dokonywać zestawienia tych dwóch politycznych sylwetek w oderwaniu od szerszego kontekstu? Czy w dobie tęsknoty za II RP powinniśmy przyrównywać przywódcę PiS-u do największego autorytetu międzywojnia?

Jedyną przesłanką pozwalającą na takie porównanie jest sposób zdobycia przez nich władzy: pod pozorem demokratycznych wyborów wprowadzili coś na kształt autorytaryzmu. Zarówno Piłsudski w okresie rządów sanacyjnych, jak i Kaczyński dziś nie zajmowali ważnych stanowisk państwowych (nie licząc tego, że marszałek był Generalnym Inspektorem Sił Zbrojnych i dwukrotnie premierem), ale faktycznie mieli gigantyczne wpływy polityczne i podejmowali w naszym kraju najistotniejsze decyzje. Entuzjaści pomysłu jakoby Polska doczekała się kolejnego naczelnika muszą jednak ostudzić swój zapał, gdyż na tym podobieństwa między Piłsudskim i Kaczyńskim się kończą.

Racja stanu ponad przekonaniami

Już od 1918 roku, mimo przynależności ideowej do Polskiej Partii Socjalistycznej i poglądów socjalistycznych, Piłsudski udowodnił, że interes poszczególnych politycznych ugrupowań ma dla niego dużo mniejsze znaczenie niż losy Polski. Gdy jego własna frakcja nie była w stanie sklecić konstytucji, która satysfakcjonowałaby wszystkie ugrupowania (bo usiłowała przemycić tam za dużo własnych przekonań ideowych), Naczelnik bez wahania odebrał im to zadanie i przekazał własnym przeciwnikom. Kilkakrotnie pytany o to z żalem przez dawnych partyjnych kolegów, jasno dawał do zrozumienia, że Polska szybko potrzebuje klarownej konstytucji, a nie dyskusji na temat wyższości jednej modnej ideologii nad drugą.

Bardzo podobnie postąpił, przekazując misję utworzenia rządu po śmierci prezydenta Narutowicza generałowi Sikorskiemu. Choć obaj byli na arenie politycznej zawziętymi przeciwnikami, to marszałek szanował Sikorskiego i wybrał go, bo miał pewność, że będzie w stanie zapanować nad postępującym kryzysem wewnętrznym kraju.

W tej kwestii najlepiej oddać głos samemu Komendantowi:

Nie chciałem nigdy należeć do żadnego stronnictwa, ani też aprobować panowania stronnictw nad Polską.

To jasne określenie stanowiska Piłsudskiego wobec jakichkolwiek podziałów, które zresztą sam, na każdym niemal kroku zakopywał, dobierając ministrów do swojego sanacyjnego gabinetu spośród wszystkich ugrupowań, nie tylko tych, które udzieliły mu poparcia.

Porównywany do niego „Naczelnik” Kaczyński oferuje nam rząd składający się z „krewnych i znajomych królika”. Przywraca do władzy twarze bardzo kojarzące się z jego osobą, a nie najlepiej kojarzące się wielu Polakom. Ostatnie wydarzenia (np. ułaskawienie Kamińskiego, odwołanie generała Packa ze stanowiska rektora AON-u, nocne zmiany prawa, w tym tego dotyczącego komisji ds. służb specjalnych i Trybunału Konstytucyjnego) potwierdziły przypuszczenia mediów dotyczące roli prezydenta Andrzeja Dudy i szacunku, jakim ważne w szeregach PiS-u persony darzą szumnie głoszoną „sprawiedliwość” czy „rację stanu”. U Piłsudskiego kolesiostwo zwykło przegrywać z potrzebami państwa i obywateli pomimo zaprowadzonych w 1926 roku rządów o charakterze autorytarnym.

O zdobywaniu autorytetu słów kilka

Piłsudski był doskonałym strategiem, mężem stanu, człowiekiem, którego znaczenie dla odzyskania przez Polskę niepodległości było niebagatelne. Jego żołnierze go kochali, a przeciwnicy polityczni przynajmniej szanowali. Otoczony był delikatnym kultem jednostki. Do dziś panuje upraszczające kontekst historyczny przekonanie, że marszałka, który sam odsunął się w cień po śmierci prezydenta Narutowicza, namówiono, by przybył uratować swoją ojczyznę przed partiokracją.

Podobne cechy kultu można znaleźć w elektoracie PiS-u i najbliższym otoczeniu Jarosława Kaczyńskiego. Czy takie emocje i takie poważanie wykracza choćby o krok poza naprawdę fanatyczny odsetek polskiego społeczeństwa? Przeciwnicy panującej partii często wskazują na niską frekwencję wyborczą i faktyczny odsetek ludzi głosujący na PiS. Opinia jakoby każdy wyborca Prawa i Sprawiedliwości był częścią medialnie wyolbrzymianego tłumu skandującego „Jarosław, Polskę zbaw” też wydaje się dość wątpliwa.

Obaj porównywani politycy to bez wątpienia ludzie z własnym pomysłem na „uzdrowienie Rzeczypospolitej”. Piłsudski jednak udowadniał wielokrotnie jasność swojego umysłu jako przywódca poszczególnych ugrupowań niepodległościowych, a potem kraju. Jego decyzje bywają krytykowane, ale raczej podziwia się tak je, jak i ich skutki. Kaczyński przez pewien czas słynął ze swoich (aktualnie legalizowanych) teorii spiskowych, a jego przewodniczenie Radzie Ministrów nie jest najdoskonalej ocenianym przez społeczeństwo okresem w życiu politycznym naszego kraju, skutecznie również na pewien czas odsunęło od jego partii wielu wyborców.

Na pewno nie porównujemy tu jednostek równorzędnych. Nazywanie Kaczyńskiego nowym Piłsudskim wynika często z zupełnej ignorancji wobec kontekstu historycznego czasów, które obaj politycy naznaczyli swoją budzącą kontrowersję działalnością. Wiele osób uważa, że autorytarne działania Piłsudskiego były koniecznością dla powstającej z kolan Polski. Dziś jednak nie żyjemy dzień po zrzuceniu z barków zaborczego jarzma, kraj nie tkwi w ruinie, a nasze rządy (w przeciwieństwie do tych z pierwszej połowy lat 20. XX wieku) potrafią kierować państwem przez przynajmniej większą część wyznaczonej im kadencji. Dlatego dziś tego typu autorytarne zapędy porównuje się częściej nie do „uzdrawiania państwa”, a raczej do „zamachu na wolność jego obywateli”.

Udostępnij na  (2)Skomentuj