Skoki w bok, przelotne romanse, tindery i inne sympatie, aż w końcu „friends with benefits”. Sztuka dla sztuki, seks dla seksu – nowy znak rozpoznawczy XXI wieku?
Friends with benefits – temat coraz bardziej popularny wśród młodych ludzi, ale też przedmiot badań wielu psychologów. Kontakty międzyludzkie zawsze wzbudzają ciekawość, a tematyka seksualna dodatkowo podsyca zainteresowanie ludzi. Czym owa relacja jest? Najprościej mówiąc: seksem bez zobowiązań, znajomością opierającą się głównie na fizyczności, bez większego angażowania emocjonalnego. Definicja definicją, ale czy rzeczywiście tak jest? Czy związek „sex-friends” ma jakąkolwiek rację bytu?
Matylda, 22 lata: Czy taki związek może się udać? I tak i nie, to trudne zagadnienie. Większości osób seks sprawia przyjemność, ale czy można stworzyć związek oparty wyłącznie na nim? Według mnie można. Nie wszystkim to się udaje, ponieważ większość osób szybko się przywiązuje. Jeżeli postawimy wyłącznie na zaspokojenie swoich potrzeb seksualnych i nie zależy nam na tym, by stworzyć pełnowymiarowy związek, to może być rozwiązanie dla nas. Jeżeli natomiast chcemy czegoś więcej, to mamy problem. Moim zdaniem kluby i tinder świetnie sprawdzą się w szukaniu partnera tylko do celów seksualnych, ale nie pchajmy się tam, jeżeli choć trochę liczymy na coś więcej. Zawiedziemy samych siebie i tego niepotencjalnego partnera.
Eliza, 27 lat: Wydaje mi się, że taki związek ma rację bytu tylko wtedy, kiedy partnerzy wchodzą w niego w wyraźnie doprecyzowanymi „regułami gry”. W tej kwestii nie może być żadnych niejasności. Oczywiście zawsze istnieje ryzyko, że któraś strona zaangażuje się emocjonalnie, a to może skończyć się tylko „skaleczeniem” – tym gorszym, że pomimo fizycznej bliskości i seksualnego zaspokojenia nie będzie mogła liczyć na coś więcej. Dochodzi do klinczu; trudno jest znaleźć idealne wyjście z takiej sytuacji. Oczywiście możliwy jest happy end i partner może się zdecydować na pogłębienie relacji, wtedy model „friends with benefits” ewoluuje w pełnoprawny związek. A co, jeśli myśl o rozbudowaniu relacji pojawia się w głowie tylko jednej osoby? Cóż, to tak jak mieć ciastko w dłoni i nie móc go zjeść/lizać cukierka przez papierek.
Patrycja, 24 lata: Jasne! Jestem pewna, że taka relacja może się udać i trwać przez długi czas. Potrzeba do niej jedynie świadomych swoich potrzeb osób, które, będąc młode, nie chcą się wiązać na stałe, chcą w granicach rozsądku korzystać z możliwości, jakie daje nam życie. Dla mnie jednak podstawą „friends with benefits” powinien być szacunek do drugiej osoby, bycie fair, szczerość, no i lubienie się. Bycie przyjaciółmi – jak sama nazwa wskazuje. Takiej osobie można wszystko powiedzieć, łącznie z pikantnymi smaczkami, których nie powiesz chłopakowi, bo mogą one być początkiem końca. Tu będą po prostu początkiem, bo osoby znają się jak łyse konie, wiedzą, co lubi druga osoba, ale też nie udają kogoś innego, dopasowując się pod nią. Obie grają na siebie, ale grają do jednej bramki.
Przy kandydacie na partnera są te wszystkie podchody, analizowanie na jaką wyjdę, co powinnam zrobić, a tu cel jest jasny, więc i środki są proste.
Nie ma przesytu emocji i dramatyzmu jak na Titanicu, jest czysty zysk, bliskość i partnerstwo, ale jednocześnie każda ze stron może czekać na swoją wymarzoną połówkę. Taki trochę związek, ale bez negatywów. Ja nie wierzę ludziom, którzy mówią, że to złe itp. Pomijając moralność, bo każdy ma swoją, to pewnie większość by chciała mieć takiego przyjaciela. Ja teraz też. A poza tym to świetny trening przed poważnym związkiem – można lepiej poznać siebie, dowiedzieć się, co się akceptuje, a co nie w przypadku „bycia razem”, sprecyzować oczekiwania. Same plusy.
Maciek, 20 lat: Nie wierzę w tzw. czysty seks, który nie opiera się w żaden sposób na podłożu emocjonalnym. Taka relacja zawsze w jakiś sposób zbliża, nie jest tylko i wyłącznie aktem mechanicznym. Dla mnie najważniejsza jest szczerość co do swoich intencji, obie osoby muszą wiedzieć, na co się piszą, ale też szczerość w stosunku do samego siebie i odpowiedzenie sobie na pytanie: „Czy będę w stanie spojrzeć sobie w oczy po zakończeniu takiej relacji? Czy nie będę się wstydził opowiedzieć o tej ‘przygodzie’ partnerce, z którą zwiążę się na stałe?”. Życie w zgodzie samym ze sobą jest kluczowe. Nie ukrywam jednak, że związek tego typu jest bardzo kuszący; żadnych randek, żadnych prezentów – przychodzę i mam. Mózg podpowiada jedno, testosteron drugie, więc chyba gdybym miał okazję, to może bym w to wszedł...
Janek, 26 lat: Sukces takiego związku to rzecz dość względna. Wszystko zależy od tego, czego kto szuka. Jeżeli ktoś wdaje się w takie relacje i liczy, że przerodzi się to w wielki związek, to nie jest w tej relacji na zasadach „friends with benefits”. Tego typu relacja zakłada brak presji i oczekiwań przyszłych deklaracji z obu stron – ale myślę, że po jakimś czasie którejś stronie zawsze będzie bardziej zależało. (Ale to tak jak w każdej innej relacji – przyjaźń, małżeństwo, cokolwiek, zawsze ktoś chce bardziej.)
Czy ma sens wdawanie się w takie relacje? Pewnie, jeżeli jest się osobą dość dojrzałą emocjonalnie.
To musi wymagać świadomości, że w którymś momencie ktoś powie „dość” i trzeba będzie to przyjąć bez histeryzowania i zachowywania się jak dziecko. Sens bycia w takim związku jest wg mnie taki sam jak sens wielu innych relacji – zawsze wyciąga się coś nowego, coś dobrego, jakieś doświadczenie, jakaś myśl. Nic nigdy nie jest bezwartościowe. To może być ewentualnie krzywdzące, jeżeli np. poświęcasz potencjalnie głęboką romantyczną relację na rzecz jakiegoś fajnego kolesia albo fajnej laski, z którą chcesz się po prostu pobzykać, bez zmieniania sobie statusu na fejsbuku i kupowania prezentów na urodziny :P.
Kamil, 28 lat: Definicja „friends with benefits” jest dla mnie nie wystarczająca, aby udzielić konkretnej odpowiedzi na to pytanie. Uważam, że ludzie mogą uprawiać ze sobą seks, jeśli mają ochotę, nie wiążąc się przy tym na całe życie. Każdy ma prawo do dysponowania swoim ciałem i do czerpania przyjemności. Jeżeli dwie osoby chcą uprawiać ze sobą seks na tych samych warunkach, to spoko. Nie trzeba nazywać tego związkiem, połączeniem czakr czy dwoma połówkami jabłka. Są miejsca typu swingcluby, gdzie można też realizować swoje fantazje i ludzie przychodzą parami np. czy to też jest friends with benefits? Nie wiem :). Ogólnie uważam, że to spoko sprawa czerpać przyjemność ze swojej seksualności, nawet jeśli nie deklarujemy, że spędzimy z kimś resztę życia albo że będzie z tego związek czy coś innego.
Relacja „friends with benefits” nie jest „zarezerwowana” tylko dla ludzi młodych, chociaż zwykle właśnie tak jest kojarzona. Badania psychologa L. Lehmillera wykazują, że duży odsetek osób, które wchodzą w takie związki jest w przedziale wiekowym 40–60 lat. Nie oznacza to jednocześnie, że doświadczenie życiowe starszych ludzi ułatwia im taki związek. Dla jednych jak i drugich taka relacja bywa skomplikowana. Czy warto więc wystawiać na próbę własną (i czyjąś) psychikę, by rozładować swoje seksualne napięcie? Szczera odpowiedź rozwieje wszelkie wątpliwości.