Można cieszyć się ze wzniesienia największej figury Jezusa Chrystusa w Świebodzinie, który wskazuje drogę do pobliskiego hipermarketu. Pytanie tylko, czy przy okazji posąg nie ośmiesza wiary. Podobnie jest z lekcjami religii w polskich szkołach. Osoby wierzące są uradowane z ich powszechności, ale czy słusznie?
Dyskusja na temat obecności religii w szkołach ciągle wywołuje sporo emocji wśród Polaków. Katolicy często odbierają to jako atak na ich wiarę. Na studiach przekonałem się, że do nauczania religii można podejść uczciwie. Byłem zaskoczony, gdy w pewien czwartkowy wieczór na chwilę zajrzałem do sali, gdzie akademicki ksiądz prowadził dobrowolne spotkanie ze studentami. Niewielka sala była wypełniona świadomymi, dorosłymi ludźmi żywo zainteresowanymi swoją religią. Podkreślam słowo „zainteresowani”. Sami, zamiast siedzenia w pubie ze znajomymi przy kolejnym piwie, poświęcali swój czas, by słuchać i debatować o swojej wierze. Bez przymusu rodziców. Bez kuszenia lepszą średnią czy kolejnym papierem w kościelnych archiwach, który może kiedyś tam się do czegoś przydać. Bez emocji, z poszanowaniem wiary i szacunkiem.
Zupełnie inny obraz „nauczania” religii zapamiętałem z wcześniejszych etapów nauczania. Tak żarliwie broniony przez katolików. W pierwszych klasach szkoły podstawowej lekcje religii wyglądają spokojniej, bo zazwyczaj na początku edukacyjnej drogi nauczyciel dla uczniów jest największym autorytetem. Jednak wraz z dorastaniem i kształtowaniem się różnorodnego światopoglądu, w gimnazjach i szkołach średnich robi się coraz ciekawiej. Sam uczęszczałem na lekcje religii, ale dla profitów. Jak mógłbym nie skorzystać z okazji łatwego zdobycia „piątki” za nic, czyli obecność i ładnie prowadzony zeszyt. Tym, bardziej, że ocena wliczała się do średniej. Przy okazji były to dwie godziny w tygodniu, które często wykorzystywałem do odrabiania zadania domowego, by zyskać więcej wolnego czasu po szkole. Lekcje religii kojarzą mi się także klasowymi z próbami wyprowadzania katechety z równowagi. Szczególnie podczas dyskusji na temat kościelnych wykładni w sprawie rodziny, seksu, onanizmu czy używania prezerwatyw. A wszystko to działo się pod krzyżem zawieszonym na ścianie w klasie. Czasami aż chciało się powiedzieć słynne „Boże widzisz i nie grzmisz”.
Taki obraz pokazuje, że szkoła dla młodych ludzi nie jest żadnym autorytetem w przekazywaniu wiedzy na temat religijności. Także katecheci od dawna przyznają, że uczniowie z lekcji religii robią sobie przysłowiowe „jaja”. W licznych wypowiedziach potwierdzają, że młodzi zazwyczaj nie są zainteresowani zajęciami – dyskutują między sobą, słuchają muzyki w słuchawkach czy też czytają ulubione gazety. Starsi uczniowie lubią także „zaatakować” katechetę przy okazji kontrowersyjnych wypowiedzi biskupów. Zresztą także w mediach społecznościowych nie trudno znaleźć filmiki nagrywane telefonami komórkowymi podczas lekcji religii. Widać na nich jak uczniowie rzucają papierowe samolociki, nadmuchane prezerwatywy, skaczą po ławkach, odgrywają sceny erotyczne czy też dla żartów częstują katechetkę skrętem.
Religia w szkołach to także gorący temat dla mediów. Jednak zamiast merytorycznej i rzetelnej debaty, społeczeństwu serwuje się kolejną kłótnię na ideologiczne poglądy. Bo najprościej jest zaprosić do studia przeciwnika i zwolennika - polityków, którzy nie mają bladego pojęcia o tym, co dzieje się na lekcjach religii. Będą na siebie krzyczeć przed telewizyjnymi kamerami walcząc o swoje racje, oglądalność wzrośnie, może nabiją sobie kilka wyborczych punktów, a widz będzie miał ochotę wyrzucić telewizor przez okno. W takich debatach często pomijany jest głos tych najbardziej zainteresowanych – katechetów i młodzieży. Zresztą nie tylko media pomijają głos młodych. Robią to także sami rodzice, zapisując swoje dorastające dziecko na lekcje religii, nawet jeśli ich pociecha tego nie chce.
Okazuje się także, że coraz więcej osób zastanawia się nad sensownością obecności religii w szkołach. Sukcesem okazała się obywatelska akcja „Świecka Szkoła” - zebrano ponad 150 tys. głosów poparcia dla inicjatywy, która zakłada nowelizację ustawy o systemie oświaty, tak by za zajęcia religii płacili rodzice lub związki wyznaniowe. Organizacja wyliczyła, że lekcje religii w szkole rocznie kosztują 1,350 mld zł i proponują, by te pieniądze przeznaczyć na szkołę: dodatkowe lekcje języków obcych, pracownie informatyczne czy wsparcie dla dzieci z ubogich rodzin. Głosy poparcia już trafiły do polskiego Sejmu. Twórcy akcji podkreślają jednak, ze nie są przeciwnikami kościołów, religii czy katechezy. Uważają jednak, że sprawy wiary i jej demonstrowania zgodnie z konstytucją powinny pozostać w sferze prywatnych decyzji, nie powinny być częścią systemu szkolnego i wysiłku finansowego podatników.
Przed osobami wierzącymi długa droga do zrozumienia, że masowość religii w szkołach wcale nie wpływa na jej pogłębianie. Wręcz przeciwnie, masowe lekcje religii w polskich szkołach powodują, że wiara przez młodych ludzi traktowana jest z przymrożeniem oka. Co później także przekłada się na dorosłe życie – mamy wiele osób, które jedynie deklarują swoją wiarę, ale ich życie nie ma z nią nic wspólnego. Z kolei system duszpasterstwa akademickiego, czyli religijne spotkania prowadzone dla osób nimi zainteresowanymi, najbardziej wpływają na szerzenia wiary, a nie jej ośmieszanie.