„Zbiorowisko dziwolągów”. To jeden z delikatniejszych internetowych komentarzy krytykujący uczestników parad równości. W głowach Polaków wciąż panuje przekonanie, że środowiska LGBT, w kolorach tęczy i przy głośnej muzyce, walczą o przywileje. W rzeczywistości głośno protestują przeciwko łamaniu praw człowieka. By żyło się normalnie. Wszystkim.
Obserwując parady i marsze równości wyłącznie przez pryzmat telewizyjnych kamer dostrzegamy głównie tęczowe flagi oraz charakterystyczne drag queen, czyli artystów przedstawiających karykaturalne postacie kobiece przy użyciu efektownych ubrań i mocnego makijażu. Wszystko dlatego, by było kolorowo, radośnie i zabawnie. Takie obrazki prowokują, przyciągają uwagę mediów i widzów, ale wśród niektórych budzą wiele stereotypowych emocji. Nie bez powodu niektórzy tego typu „imprezy” postrzegają jako – tutaj moje ulubione hasło – „promocję homoseksualizmu”. Mylnie.
Parady równości to świętowanie oraz promowanie równości i otwartości
Istotą tego typu eventów nie jest promocja jakichkolwiek zachowań seksualnych, ale budowanie społecznej świadomości istnienia problemów z równością. Jak podkreślają organizatorzy odbywającej się dorocznie w Warszawie największej i najgłośniejszej Parady Równości, celem nie jest także walka o akceptację, ale budowanie poczucia wspólnoty wewnątrz środowisk prorównościowych i walczących z dyskryminacją. Tak! Nie wszystkie osoby LGBT mają pozytywne zdanie o „tęczowych przemarszach”, często twierdząc, że o swoje prawa należy walczyć nie prowokując społeczeństwa. Jednak siedząc cicho „w szafie” nikt nie usłyszy głosu osób LGBT, czego przykładem mogą być m.in. głośne manifestacje chociażby górników, nauczycieli czy pielęgniarek. Dlatego jednym z postulatów parad jest też apel do wewnątrz środowiska LGBT o solidarność i rozprawienie się z wewnętrzną homo-, bi-, trans- i heterofobią.
Parady równości przy okazji walki o równe prawa człowieka, mają nieść także pozytywną energię. Miałem okazję to sprawdzić na własnej skórze przy okazji spotkania z Piotrem i Pawłem, bohaterami mojego artykułu „Łamią stereotypy. Pokazują Polakom, że gej jest OK”. Akurat odbywał się VII Wrocławski Marsz Równości. Interesując się tematyką LGBT, we trójkę postanowiliśmy po raz pierwszy uczestniczyć w takim wydarzeniu. Mając w głowie różne opinie i wydarzenia mające miejsce wokół parad, początkowo z dystansem, jako widzowie obserwujący z boku. Jednak po chwili znaleźliśmy się w środku, maszerując w rytmach (prawie) samby. Wśród uczestników marszu można było dostrzec różny przekrój społeczeństwa. Młodych z wymalowanymi twarzami, osoby homoseksualne, pary małżeńskie z dziećmi machającymi tęczowymi flagami, osoby o różnych kolorach skóry, niepełnosprawnych, osoby wierzące czy też seniorów. Wszystkich łączył jeden mianownik – wspólna sprawa walki o równe prawa, a uśmiech do drugiego człowiek, był odwzajemniony uśmiechem. Przebywając wśród kilkuset uczestników marszu, który powiększał się z każdym kolejnym krokiem, czuliśmy sporo pozytywnej energii. Wrażenie robił także widok mieszkańców pozdrawiających maszerujących z okien pobliskich domów. Kontrmanifestacja? Wypatrywaliśmy jej. Była, ale niezauważalna – 6 smutnych osób z jeszcze smutniejszym transparentem. Z zainteresowaniem obserwowaliśmy także zachowania ludzi wokół przemarszu. W miejscu startu pojawiła się jedna starsza kobieta, która z daleka maszerującym rozdawała tzw. „unlajki”, pokazując kciuk w dół. Najbardziej rozbawił i jednocześnie ucieszył nas komentarz osoby przechodzącej, która o uczestnikach marszu powiedziała pod nosem, że „oni wyglądają jakoś tak normalnie”. Nawet jeśli jedna osoba zmieniła zdanie na temat środowiska LGBT, warto było być częścią tego wydarzenia. Podobnie jak pisząc ten tekst – jeśli przynajmniej jedna osoba inaczej spojrzy na tego typu parady, to warto jest drobnymi krokami zmieniać świat.
Prawa człowieka to nie przywileje
Przy okazji parad równości najbardziej widoczne są symbole kojarzone ze środowiskiem LGBT, ale to właśnie te stowarzyszenia są organizatorami i najgłośniej domagają się równości prawnej. Jednak wystarczy zapoznać się z postulatami, które niewiele mają wspólnego z seksualnością, a zapewne podpisze się pod nimi wielu czytających ten tekst. I to bez względu na swoją orientację seksualną czy przekonania. Wśród nich warto wymienić m.in. ochronę przed dyskryminacją i wykluczeniem wszystkich mniejszości; wzmocnienie ochrony prawnej przed mową i przestępstwami z nienawiści; miasta bez barier (zniesienie barier ograniczających dostęp do dóbr kultury, miejsc rozrywki oraz innych miejsc publicznych osobom z wszelkimi niepełnosprawnościami, rodzicom z wózkami dziecięcymi); otwieranie i udostępnianie przestrzeni miejskiej społeczeństwu; wprowadzenie do szkół rzetelnej i nowoczesnej edukacji antydyskryminacyjnej, zajęć z etyki oraz neutralnej światopoglądowo edukacji dotyczącej ludzkiej seksualności, dostosowanej do możliwości percepcyjnych i wieku; zaostrzenie kar za przemoc na zwierzętach czy też apel do mediów nielegitymizowanie skrajnie seksistowskich, homo-, bi-, i transofobicznych poglądów.
Oczywiście najgłośniejszym postulatem środowisk LGBT wciąż jest wprowadzenie ustawy dotyczącej związków partnerskich. Warto jednak przy tym podkreślić, że instytucja związku partnerskiego nie ma nic wspólnego z seksualnymi uniesieniami czy też adopcją dzieci, o których tak ochoczo opowiadają politycy oraz przeciwnicy. Jej celem jest ujednolicenie sytuacji prawnej, uregulowanie kwestii wzajemnych praw i obowiązków partnerów, którzy żyją w związkach heteroseksualnych jak i homoseksualnych. Szczególnie w zakresie kwestii majątkowych, uprawnień do otrzymania alimentów na siebie, renty rodzinnej po zmarłym partnerze czy włączenia partnerów z ustawowego dziedziczenia. Organizacje LGBT postulują także o wprowadzenie pełnej równości małżeńskiej oraz uregulowań prawnych ułatwiających proces medycznego i prawnego potwierdzenia płci osobom transpłciowym.
Paradom równości często towarzyszą kontrmanifestacje, których uczestnicy zazwyczaj wygłaszają hasła o podtekście religijnym. Kiedy widzę takie obrazki zawsze w głowie mam film „Modlitwy za Bobbiego”, który powstał na podstawie prawdziwej historii, opisanej także w powieści Leroya Aaronsa pod tym samym tytułem. Jest to bardzo wzruszający obraz, który wyciąga łzy z oczu niejednego twardziela. Film, który można znaleźć m.in. na YouTube, pokazuje do jak wielkiej tragedii może doprowadzić przekładanie swojej wiary i zapisów Biblii nad miłość do swojego dziecka. „W oczach Boga liczy się tylko miłość i dobro. Nie wiedziałam, że za każdym razem, gdy powtarzałam o wiecznym potępieniu gejów mówiłam o Booby`m. Gdy wypominałam chorobę, perwersję i zagrożenie dla naszych dzieci niszczyłam jego poczucie własnej wartości i samoocenę. (...) Śmierć Bobbiego była bezpośrednią konsekwencją ignorancji rodziców i lęku przed słowem gej. (...) Zanim powtórzycie Amen w domu i miejscu modlitwy. Zastanówcie się” – wygłasza w filmie mocno wierząca matka Bobbiego, która dopiero po tragicznej śmierci swojego syna otwiera oczy na religijne hasła głoszone pod adresem homoseksualistów. Angażuje się także w walkę o prawa LGBT i zostaje uznana za jedną z głównych postaci walczących o prawa człowieka. Film kończy się charakterystycznymi obrazkami z parad równości.
Możemy mieć różne opinie na temat środowiska LGBT. Warto jednak łamać swoje stereotypy i pamiętać, że parady i marsze równości to nie „promocja homoseksualizmu” czy też wspomniane „zbiorowisko dziwolągów”. Nie ważne są też nasze uprzedzenia do tęczowych flag, przerysowanych drag queen czy obawa przed tym, co powiedzą o nas najbliżsi, gdy zobaczą nas w takiej paradzie. W takich momentach liczy się przede wszystkim wspólna, solidarna i głośna walka o przestrzeganie praw człowieka, szczególnie tych dotyczących m.in. mniejszości etnicznych, religijnych, narodowych, osób LGBT, osób z niepełnosprawnością czy też poszanowania praw zwierząt. Udział w takiej paradzie to poparcie walki o równe prawa, szczególnie z myślą o przyszłych pokoleniach – naszych dzieci czy wnuków. Bez względu na to kim jesteśmy, kogo kochamy i w kogo wierzymy. Bo „prawa człowieka to nie przywileje”.