Fani „Gwiezdnych Wojen” łączcie się, po dekadzie czasu nadeszła premiera kolejnej części sagi! Wokół najnowszej odsłony, która wchodzi do polskich kin 18 grudnia, krąży jednak sporo wątpliwości. Jeśli jeszcze nie jesteś wielbicielem serii, to koniecznie przeczytaj, co tak niezwykłego jest w tym filmowym fenomenie, że miliony ludzi na całym świecie odliczają godziny do premiery „Przebudzenia Mocy”.
„Przebudzenie Mocy” to siódma odsłona „Gwiezdnych Wojen”. Poprzeczka jest zawieszona naprawdę wysoko. Po ostatniej nakręconej części („Zemsta Sithów”), która była wyjątkowo emocjonalna i mroczna, fani sagi mają duże oczekiwania. Disney, wykupując w 2012 roku prawa do serii George’a Lucasa, posiadł nie tylko grube miliony, ale także fenomen kulturowy i wziął na swoje barki ogromną odpowiedzialność.
W przeddzień premiery Epizodu VII fanów „Gwiezdnych Wojen” łączy wielkie podekscytowanie, ale i sporo obaw, czy Disney udźwignie ciężar uniwersum. Nadzieją na powiedzenie misji jest udział w produkcji Lawrence’a Kasdana – scenarzysty, który brał udział przy tworzeniu filmów „Imperium kontratakuje” (część piąta) i „Powrotu Jedi” (część szósta), oraz twórcy „Gwiezdnych Wojen”, George'a Lucasa, który wspierał projekt jako konsultant.
Maciek, team leader w międzynarodowej korporacji
„Gwiezdne wojny” są dla mnie ważne z wielu powodów, bardziej lub mniej błahych. Jednym z nich jest to, że – tak jak wielu ludzi z mojego pokolenia – wychowałem się na starej trylogii i jest to część tego, co mnie w pewnym stopniu ukształtowało. Pamiętam jeszcze, gdy po raz pierwszy, jako dziecko, poszedłem z ojcem na „Nową Nadzieję” do kina Relax, lata temu. Z innej strony doceniam „Gwiezdne Wojny” przez ogrom uniwersum i to, jaki kryją one potencjał dla twórców. Wyłączenie Expanded Universe (zerwanie z rozszerzonym wszechświatem stworzonym przez sympatyków sagi) z kanonu jest jedną z rzeczy, których nie mogę wybaczyć Disneyowi. Lubię wreszcie historię, którą „Gwiezdne Wojny” opowiadają, estetykę, niepowtarzalny klimat i ogólnie całość świata przedstawionego (nawet, jeśli brać pod uwagę opinie, że jest to w mniejszym czy większym stopniu kopia z Franka Herberta).
Niestety, co do „Przebudzenia Mocy”, to ciężko mi być optymistą. Po pierwsze, bardzo mi żal, że Disney zdecydował się stworzyć coś od zera, zamiast trzymać się tego, co już powstało. Po drugie, boję się, że chcieli, by ten film trafił do wszystkich, przez co ma szansę pójść w ślady nowej trylogii. Może się mylę i mam cichą nadzieję, że tak jest, ale...
Pierwszoplanowa postać „Przebudzenia Mocy” budzi wiele kontrowersji. Część samozwańczych analityków uniwersum „Gwiezdnych Wojen” twierdzi, że jego pojawienie się w roli szturmowca nie jest możliwe (zdjęcia promujące film pokazują topowy charakter w stroju żołnierza Imperium), innym wybór głównego bohatera po prostu się nie podoba lub traktują go jako wyraz poprawności politycznej. Skąd tyle szumu? John Boyega, który wciela się w omawianą postać Finna, nie ma dużego doświadczenia aktorskiego. Za swoją rolę w „Ataku na dzielnice”, filmie o ataku krwiożerczych kosmitów, został nagrodzony Czarną Szpulą. Jest to nagroda Fundacji na Rzecz Promocji Afroamerykanów w Filmie. Tak, to właśnie kolor skóry Johna jest dla wielu przeszkodą w obsadzeniu go w tej najbardziej znanej na świecie space operze.
Całe szczęście, prócz nowych bohaterów, na wielkim ekranie ponownie zobaczymy starych znajomych: Hana Solo (Harrison Ford), Luke'a Skywalkera (Mark Hamill) czy księżniczkę Leię (Carrie Fisher). Jeśli nie dla nowej opowieści, to z pewnością dla ujrzenia tych postaci fani odliczają godziny do polskiej premiery.
Adam, fan pokoleniowy
(jego tata posiada kolekcję „Gwiezdnych Wojen” na VHS)
Disney w trosce o poprawność polityczną obsadził w głównej roli Afroamerykanina, który do roli potencjalnego Jedi nie nadaje się ani trochę. Przez to film najprawdopodobniej będzie przewidywalny, poprowadzony po bezpiecznym popkulturowym torze. Disney trochę na siłę próbuje zrobić własną wizję „Gwiezdnych Wojen” – co widać choćby po wyglądzie czerwonego miecza świetlnego. Jego upodobnienie do zwykłego miecza nie ma żadnego zastosowania ani uzasadnienia. Uznanie całego Expanded Universe za niekanoniczne również wydaje mi się zbędnym ruchem Disneya. Po filmie nie oczekuję niczego, bo wszystkie przesłanki wskazują, iż prawdziwych klimatycznych „Gwiezdnych Wojen” nie dostanę. Ale jako fan serii zobaczyć film muszę.
Nic nie wzmocni budżetu wytwórni tak, jak zastrzyk gotówki z trzech nowych filmowych części (co tworzy nam trzecią trylogię sagi). Dziwnym, dość często ostatnio stosowanym zwyczajem stało się dzielenie finałowej odsłony kinowych serii na dwie oddzielne produkcje (tak było zarówno w przypadku zakończenia cyklu Harrego Pottera, jak i w „Igrzyskach śmierci”). Filmom pełnym akcji nic nie robi gorzej niż rozwlekanie fabuły w czasie. Miejmy nadzieję, że Disney - idąc tym tokiem myślenia - nie wpadnie na pomysł dystrybucji czterech, zamiast trzech, obrazów.
Nowe otwarcie „Gwiezdnych Wojen” ma przyciągnąć kolejne pokolenie fanów, więc jasne jest, że film został skierowany także do młodzieży (widzowie poniżej 13 roku życia mogą wejść na salę kinową jedynie pod opieką osoby dorosłej). Fani obawiają się, że właśnie przez to szukanie świeżej grupy docelowej powstała disneyowska bajka, pozbawiona klimatu. A to, że i tak ruszą tłumnie do kin i sami napędzą tę machinę, nie wyklucza gorączkowych spekulacji i mocnych dyskusji wokół produkcji.
Michał, redaktor działu filmowego portalu kulturalnego
Wydaje się, że fenomen gwiezdnej sagi polega przede wszystkim na bogactwie wykreowanego przez George’a Lucasa świata. Mamy tutaj mnogość bohaterów, ras, miejsc i wydarzeń, wśród których odnajdziemy dramaty poszczególnych jednostek, jak i konflikty na niespotykaną nigdzie indziej, (czyli galaktyczną) skalę. Wszystko to okraszone jest czytelnym podziałem na dobro i zło (mimo zdarzających się „szarych” elementów) oraz opiera się na prostych, powszechnie rozumianych schematach. Saga George’a Lucasa zasłużyła sobie na swoją popularność dzięki zręcznym połączeniom motywów znanych z legend czy popkultury. Znajdziemy w niej nawiązania do „Biblii” (niepokalane poczęcie) oraz religii hinduistycznych, zobaczymy także analogie do klasyki kina takich jak „Ben Hur” oraz do amerykańskich seriali dla młodzieży z lat 40. XX wieku, przeżyjemy w końcu mitologiczną przemianę bohatera. Gwiezdne wojny wykreowały dla nas bogaty i różnorodny świat, pełen wyrazistych postaci, które przedstawiały jednak jasny podział na dobro i zło.
Jak każdy fan „Gwiezdnych Wojen”, na myśl o Epizodzie VII przebieram niecierpliwie nogami, mój optymizm jest jednak umiarkowany. Dotychczasowe filmy z serii nie są dla mnie jakimś wybitnym kinem, czuję wobec nich po prostu sentyment, tak jak do całego świata wykreowanego przez George’a Lucasa. J. J. Abrams swoją wizją „Star Treka” pokazał, że potrafi nakręcić świetne science-fiction i tego właśnie oczekuję od „Przebudzenia Mocy” – ani więcej, ani mniej.
Wszystkie obawy dotyczące „Przebudzenia Mocy” nie zmienią faktu, że oglądając trailer najnowszych „Gwiezdnych Wojen” i słysząc znajomo brzmiąca muzyczkę, łezka kreci się w oku. Tak właśnie działa magia sagi, a w tym roku wyjątkowo łączy się z ona urokiem zbliżających się świat. Nie wyobrażam sobie lepszego prezentu pod choinkę niż jeszcze więcej magii. Bez względu na opinie ten fenomen po prostu trzeba odczuć na własnej skórze.