Sprowadzają się w pogoni za lepszym życiem. Do pracy lub szkoły przynoszą słomę w butach i prowincjonalny brud za paznokciami. W piątek wychodzą wcześniej, żeby jechać na tę swoją wieś. W niedzielę wracają. Zziajani i obładowani bagażem, jakby szykowali się na wojnę, wpadają do miejskiego autobusu, potrącając przy tym co najmniej trzy osoby. My, przyjezdni tak mamy. Wy, miejscowi możecie patrzeć i zazdrościć.
Tak, jestem słoikiem. Tak, jestem z tego dumna. Z utęsknieniem czekam na wyjazd do domu, żeby uzupełnić tam swoje żywnościowe zapasy i zabrać kilka innych potrzebnych rzeczy. Minus jest tylko jeden – ciężka torba. Poza tym to same korzyści!
# Oszczędzam pieniądze
To proste: wezmę z domu, nie będę musiała kupić po przyjeździe. Nie trzeba być tytanem ekonomii, by wiedzieć, że to się po prostu opłaca. Oszczędność to ponoć cnota, zwłaszcza u kobiet. Od dzieciństwa powtarza się przecież, że to ważne, żeby pani domu była gospodarna i potrafiła zarządzać domowym budżetem.
# Oszczędzam czas
Zakupy w dużym mieście to często prawdziwa męka. Zwykle trzeba na nie dojechać, a wiadomo, że podróż komunikacją miejską to „fantastyczna” przygoda. Zwłaszcza w godzinach szczytu. Ludzi wszędzie tyle, jakby nie mieli nic ciekawszego do roboty, tylko chodzić po sklepach akurat w tym samym czasie, co ja. Market wielki jak pół mojej miejscowości, więc zanim dojdę do połowy listy zakupów, jestem tak zmęczona, że rezygnuję i idę do kasy. A można wziąć część rzeczy z domu i się nie denerwować.
# Jem zdrowo
Wiadomo, że to, co ugotowane czy upieczone przez mamę, jest zdrowsze niż to, co kupione w sklepie. No, może nie zawsze, ale ja przecież tego nie sprawdzę, bo na produkty z najwyższej półki mnie nie stać.
# Jem sprawdzone
Po prostu wiem, co jem. Kto jak kto, ale mama przecież mojego podniebienia nie skrzywdzi. I do tego przyrządzi wszystko tak, jak lubię. Zero obaw, zero gastrycznych koszmarów.
# Uspokajam rodzinę
Wezmę jedzenie z domu, czyli jest duża szansa, że nie będą chodzić głodna. Bo sama to mogę nie kupić, nie mieć czasu lub chęci, nie zrobić... Spokojna rodzina, to spokojna ja.
# Wciąż dostaję potwierdzenie, że ktoś mnie kocha i że się o mnie troszczy
Bo wiem, że wiele z tych wszystkich cudownych przysmaków zabieranych z domu w słoikach i wszelkiej maści pojemnikach – robionych jest z myślą o mnie i moim przyjeździe. Że ten bigos to rankami lub nocami, po pracy mama gotowała. Że wiśnie na ten dżem to tata całą wiosnę pielęgnował, a potem bez względu na pogodę zrywał. Że ten jabłecznik to mama dla mnie piekła, a jabłka tata sam dla mnie wybierał...
Dobra, koniec, bo zaczynam niebezpiecznie upodabniać się do tego chłopca:
Doprawdy, szalenie trudno nie być w takich okolicznościach dumnym ze statusu słoika.
(Uroczyście przy tym oświadczam, że słoik zabierający z domu ugotowane ziemniaki, ugotowany makaron, ugotowany ryż, usmażone i pokrojone kotlety, pięć rodzajów zup – każdą w osobnym naczyniu czy zaparzoną herbatę w dzbanku – to jednak nawet dla mnie delikatna przesada).