Kilka minut po godzinie 18. Do zakończenia ciszy wyborczej coraz mniej czasu. Ale na warszawskiej ulicy o głosowaniu mówi mało kto. Więcej emocji wzbudza spotkanie Legia – Lech. Tylko co jakiś czas z tłumu przebijają się komentarze, że „pisanki stoją wysoko”.
W lokalu wyborczym, w którym głosuję, zapowiadanych tłumów nie widać. Niemniej wśród członków komisji poruszenie. „Żeby tylko karty się zmieściły” – słyszę, zmierzając za kotarę. O co chodzi uświadamiam sobie, gdy wrzucam karty do urny. Frekwencja w tym lokalu musiała być bardzo wysoka.
Po oddaniu głosu mknę już na Nowogrodzką. To właśnie tam – w biurze PiS-u ma odbyć się wieczór wyborczy. Gdy mijam Dworzec Centralny, zaczyna intensywnie padać deszcz. Starszy pan schowany pod parasolem mówi do swojej żony, że to znak. Nie mówi jednak jaki.
Na Nowogrodzkiej pod siedzibą PiS-u masa wozów transmisyjnych stacji radiowych i telewizyjnych. Gdzieś z boku technicy podłączają kable do telebimu, na którym ogłoszenie wyników mają zobaczyć sympatycy partii.
„Pan z mediów?” – słyszę na wejściu. Po chwili jestem już skierowany do specjalnego stolika. Żadnych kontroli nie przechodzę. Wystarcza tylko podpis na liście i można zaczynać pracę. Trochę dziwne, ale im mniej formalności, tym lepiej.
Na drugim piętrze w sali konferencyjnej, mimo wciąż wczesnej pory, tłoczno. Nie ma jeszcze polityków, ale dziennikarze są już praktycznie w komplecie. Co prawda aż połowa sali jest przeznaczona dla mediów, ale zainteresowanie jest tak wielkie, że okazuje się to niewielką przestrzenią. Na specjalnym podeście stoi kamera na kamerze, aparat na aparacie i... drabina na drabinie. To właśnie drabinki stają się tego wieczoru ulubionym narzędziem fotoreporterów. Każdy chce uchwycić jak najlepsze ujęcie. Ja zajmuję pozycję na specjalnym balkonie. Patrząc z góry na medialne centrum dowodzenia, ogarnia mnie zdziwienie, że PiS zdecydował się robić imprezę w swoim biurze, a nie w wynajętym lokalu. Na domiar złego pada klimatyzacja, a ludzi przybywa... Jednak nikt nie narzeka. Pracowało się w gorszych warunkach.
W oczekiwaniu na wyniki każdy stara się jakoś odreagować. Jedni rozmawiają na temat futbolu, drudzy robią pamiątkowe zdjęcia, trzeci poprawiają makijaże i krawaty przed stand up'em. W samym sztabie nie wyczuwa się jakiejś gorączki. Politycy PiS-u sprawiają wrażenie niezwykle spokojnych.
Im bliżej godziny 21:00, tym częściej w kuluarach toczą się rozmowy o przeciekach. Te są tak bardzo różnorodne, że do końca nikt z nas nie jest w stanie oddzielić ziarna od plew. Jednak wszyscy zdają sobie sprawę, że PiS walczy o większość bezwzględną. W międzyczasie rozmawiam z Matteo z włoskiej agencji, który opowiada mi, że Włosi są żywo zainteresowani wyborami w Polsce. Matteo mówi, że dla Włochów to niepojęte, że zmienia się rząd, gdy sytuacja gospodarcza kraju jest tak dobra. Dowiaduję się także, że duże emocje wzbudza rywalizacja między dwiema kobietami. Jednak po chwili Matteo dodaje, że w Italii żadna by nie wygrała. Na pytanie dlaczego, tylko zawadiacko się uśmiecha.
Z Matteo i kolegami z polskich redakcji analizujemy przebieg kampanii i próbujemy weryfikować ostatnie przecieki. Coraz częściej w zakulisowych rozmowach padają informacje, że w Sejmie nie będzie lewicy. PSL i KORWiN balansują na granicy progu wyborczego.
Gdy na telebimie spoglądam na sztab Partii Razem, dochodzę do wniosku, że to oni, a nie PiS będą zaraz świętować wygraną. Na Nowogrodzkiej mimo że to ostatnie minuty głosowania, emocji większych nie ma. Jakiegoś napięcia i podniecenia nie sposób jednak nie wyczuć. Zbliża się 21. Na sali słychać głośne „zwyciężymy, zwyciężymy”. Tymczasem wielką konsternację wśród operatorów i fotoreporterów wzbudza jeden z operatorów, który zasłania kadry. Padają okrzyki, słychać gwizdy. „Odsuń się, bo nie dożyjesz zwycięstwa” – krzyczy ktoś z balkonu. Atmosfera robi się bardzo swojska, ale trzeba się zmotywować.
Ostatnie sekundy. „Ile jeszcze” - głośno pyta mnie jeden z fotografów. Odpowiadam, że 20 sekund. Wszyscy zamierają, a po chwili rozlega się burza oklasków. Wśród działaczy PiS-u wielka radość. Ktoś macha biało-czerwonym szalikiem. Po pierwszych emocjach rozlega się gromkie „Jarosław, Jarosław”. Potem sala śpiewa „Mazurka Dąbrowskiego”. W tym czasie dziennikarze wertują depesze prasowe i wnikliwie analizują sondaż exit poll. Wraz z kolegami na szybko przeliczamy liczbę mandatów. Okazuje się, że PiS będzie miał większość bezwzględną. To pierwszy taki przypadek po 1989 roku.
Dziennikarze rzucają się w wir pracy. To najważniejsze minuty. Każda redakcja chce mieć hot newsa ze sztabu i świetne zdjęcie. Ja też pospiesznie tworzę pierwszy tekst, choć nie jest łatwo. Dookoła tłum ludzi, a każdy ruch jest ograniczony. W dodatku dookoła toczy się żywa dyskusja, kto wszedł, kto ma ile procent. Kto wie więcej, pospiesznie dzieli się informacjami z innymi.
Po odśpiewaniu hymnu na scenę wychodzi Jarosław Kaczyński, który nawiązuje do ofiar katastrofy smoleńskiej i mówi, że nie będzie szukał zemsty politycznej. Wzbudza euforię tłumu, a dziennikarze starają się dokładnie wyłapać każde słowo prezesa. Trzeba w końcu mieć też dobry nagłówek. W moim otoczeniu wszyscy zgadzamy się, że Kaczyński wygłosił naprawdę niezłe przemówienie. Jesteśmy też zgodni co do tego, że Beata Szydło jest tylko cieniem prezesa.
Po przemówieniach Jarosława Kaczyńskiego i Beaty Szydło wszystko powoli wraca do normalności. Wbrew pozorom w sztabie PiS-u nie ma konfetti, nie ma wielkiego tortu, nie ma balonów. Po prostu nie czuć atmosfery wielkiego triumfu. Dla dziennikarzy, zwłaszcza zagranicznych, to zaskakujące. Sala, w której tlen jest dobrem deficytowym, szybko pustoszeje. Także polityków widać niewielu. Niezmordowany jest Ryszard Czarnecki, który zwiedza kolejne stacje. Gdzieś pojawia się Jacek Kurski, gdzieś Elżbieta Witek, ale gwiazd pierwszego frontu nie ma.
Większe szanse na zrobienie ciekawego wywiadu są na niewielkim zapleczu znajdującym się przed wejściem do biura. Na rozmowę ze mną godzi się Janusz Wojciechowski. Na moje pytanie o wizję polityki zagranicznej odpowiada, że wreszcie nie będzie prowadzona na kolanach. O tym, kto wejdzie w skład nowego rządu, mówi niechętnie. Bardziej wylewni są artyści: Jerzy Zelnik i Jan Pietrzak. – Polacy dojrzeli do dobrego wyboru, wreszcie wyrwali się z władzy i głupoty okupacyjnych mediów, które robią wodę z mózgów – komentuje na gorąco Pietrzak. Rozmowa jest na tyle ciekawa, że podłączają się do niej inne media. W zamieszaniu, zamiast zapytać o Beatę Szydło, pytam o Ewę Kopacz. Szybko jednak się reflektuję, a satyryk twierdzi, że nowa premier na pewno sprosta oczekiwaniom. Nie przebiera też w słowach na temat PO, mówi, że były to rządy ludzi głupich i nieuczciwych. Takie ostre ataki na ustępującą koalicję są jednak rzadkością. W kuluarach krytyka jest, ale stonowana.
W szatni spotykam szczęśliwe wolontariuszki PiS-u. Ten triumf to z całą pewnością też ich zasługa. Dziewczyny nie kryją dumy i satysfakcji. Krótko komentujemy wyniki. – Skoro nie ma lewicy, to kto będzie teraz siedział po lewej stronie w sali sejmowej? – pytają. Po chwili rozmowy zakładam płaszcz i życzę wszystkiego dobrego. Na odchodne słyszę „do zobaczenia w nowej Polsce”.