Kate Bush – wrażliwa ekscentryczka

żurnalista

Prawdziwy człowiek orkiestra, pełen zwariowanych pomysłów i projektów. Być może dzięki temu nie ma dnia, w którym narzekałby na nudę. Prywatnie idealista, kierujący się dewizą „wciąż wierzę w miłość, w pokój, w pozytywne myślenie”. Choć z roku na rok coraz starszy, to zawsze mówi o sobie, że jest forever young.

 10 min. czytania
 1
 7
 12 października 2015
Fot. katebush.com

Mimo późnej godziny stolica tętniła życiem. Ludzie siedzieli w knajpach, tańczyli i śpiewali przy pomniku Kopernika. A nieco dalej, na jednej z ławek młodzi rozmawiali o twórczości Kate Bush. Był czerwiec 2014 roku. 26 sierpnia tego samego roku artystka wróciła na scenę. Bilety na to wydarzenie wyprzedały się w 15 minut.

Anglia, lata 70. 18-letnia Kate zaczyna czytać książkę „Wichrowe wzgórza”. Jeszcze nie wie, że dzieło Emily Bronte całkowicie zmieni jej życie. Dziewczyna jest zauroczona dramatycznym i burzliwym romansem Cathy i Heathcliffa. Ekscytuje ją demoniczne i emocjonalne uczucie między dwojgiem zakochanych. Tak bardzo, że pisze o tym piosenkę. Zajmuje jej to jedną noc. Jednak Kate ma nie tylko wrażliwą duszę, ale też znakomity głos. Dostrzega to David Gilmour, który pomaga jej w rozpoczęciu kariery. Wkrótce Kate dostaje szansę na nagranie singla. Sięga wtedy po piosenkę „Wuthering Heights”, powstałą podczas tamtej nocy.

Kate do studia wchodzi w 1977 roku. Piosenka ma pojawić się w listopadzie, ale perfekcjonizm artystki zmusza wytwórnię do zmiany terminu. Ostatecznie singiel trafia do sprzedaży w styczniu. Ta decyzja okazuje się strzałem w dziesiątkę, a „Wuthering Heights” zaczyna podbój list przebojów. Piosenka zyskuje uznanie, ale są też tacy, którzy nie potrafią się przekonać do piskliwego głosu Bush, a także nie rozumieją przesłania tekstu. Jednak to grono pozostaje w mniejszości. Dominują bowiem zachwyty nad nietuzinkowym wokalem, walorami artystycznymi i niemalże poetyckim wymiarem utworu. Podział na stronników i oponentów narasta, gdy ukazują się teledyski promujące piosenkę. Zwłaszcza jeden, nagrywany w plenerze. Ubrana w czerwoną suknię i czerwone pończochy Kate skacze, tańczy, wykonuje dziwne akrobacje na łące. Do dzisiaj słychać zarzut, że to przejaw kiczu. Jednak tym niekonwencjonalnym tańcem połączonym z gimnastyką Kate chciała pokazać emocje i wyrazić siebie. Tę dozę fantazji i abstrakcji przemyca zresztą do każdego teledysku.

Miesiąc po wydaniu singla do sprzedaży trafia debiutancki album „The Kick Inside”. W większości krajów okazuje się sukcesem, za wyjątkiem USA, gdzie Bush przez całą karierę będzie niedoceniana. Na albumie znajduje się 13 piosenek. Do wszystkich tekst i muzykę pisze sama Kate. Co ciekawe, niektóre piosenki artystka przygotowała już w wieku 13 lat! Na płycie Bush czaruje swoją nieszablonowością, pomysłowością i otwartością na różne brzmienia. Wkrótce te hasła będą opisywać każde nowe dzieło wokalistki. Krytycy podziwiają też szeroką gamę instrumentów wykorzystanych w albumie. W „The Kick Inside” można usłyszeć m.in. wiolonczelę, fortepian, saksofon i gitarę.

Sukces pierwszego albumu powoduje, że w błyskawicznym tempie rozpoczynają się prace nad kolejnym. Już jesienią w sprzedaży pojawia się „Lionheart”. Płyta utrzymana jest w podobnej konwencji co ta debiutancka. Na krążku znajdują się między innymi piosenki „WOW”, czy „Hammer Horror”. Sama Bush jest niezadowolona z pośpiechu i zarzuca sobie wokalne niedociągnięcia. Jednak te problemy schodzą na dalszy plan, ponieważ wiosną 1979 roku Kate Bush rozpoczyna swoją pierwszą trasę koncertową. Poprzedzają ją niemal półroczne przygotowania. Kate chce mieć wszystko dopięte na ostatni guzik. Na koncerty artystki przychodzi łącznie ponad 100 tysięcy ludzi. Wszyscy są zgodni – to nie były koncerty, lecz spektakle. Bush na scenie tworzy prawdziwe show z wykorzystaniem przeróżnych form. Najbardziej poszkodowani są technicy i oświetleniowcy, którzy muszą stawać na głowie, aby sprostać wymaganiom gwiazdy. Podczas jednej z prób ginie pracownik obsługi, co Kate mocno przeżywa.

Ucieczka do muzycznego laboratorium

Koncerty są dla Kate Bush bardzo męczące zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Jej znajomi twierdzą, że to przez to, że wokalistka za każdym razem oddaje całą siebie. 14 maja 1979 roku w Londynie gra ostatni koncert przed długoletnią przerwą. Bardzo doskwiera jej popularność. Dlatego postanawia się zaszyć i unika kontaktu z mediami. Jak tłumaczy w jednym z wywiadów: „artysta nie powinien być sławny”.

Podczas swojej medialnej nieobecności Kate robi to, co kocha, czyli tworzy i eksperymentuje. Już w roku 1980 wydaje trzeci album „Never for Ever”. Wywołuje wielkie poruszenie, ponieważ artystka całkowicie zrywa z dotychczasowym wizerunkiem. Co ważniejsze, robi to zupełnie świadomie. Kate z nowego albumu jest tajemnicza, mroczna, nieobliczalna i szalona. Nie boi się podejmować trudnych tematów, jak np. wojna. Nie boi się też bawić formułą. Dzięki temu płyta jest niezwykle zróżnicowana gatunkowo. Przykładami artystycznego geniuszu są choćby „Babooshka”, „Army Dreamers” czy „Breathing”. Jednak „Never for Ever” to dopiero preludium w poszukiwaniu własnej drogi.

Prawdziwy pokaz artystycznego kunsztu ma miejsce w 1982 roku, kiedy ukazuje się płyta „The Dreaming”. Pierwsza, którą w całości produkuje sama Bush. W swoim dziele po raz kolejny porusza trudne tematy, jak np. ludzka egzystencja, ale robi to jeszcze bardziej niekonwencjonalnie. Album, choć sprzedaje się nie najgorzej, jest przyjęty raczej chłodno. Krytycy zarzucają Bush tworzenie muzyki mało przystępnej. Niektórzy dodają, że przekombinowała z mieszaniem stylów. Jednak Kate tworzy muzyczne puzzle, które ułożone w całości tworzą prawdziwe arcydzieło. Ktoś w prasie napisze, że tylko geniusz mógł dać światu takie dzieło. Żaden ekspert nie ośmiela się podważyć tej opinii.

Kate Bush wokół całego zmieszania przechodzi, jakby jej ono nie dotyczyło. Nie interesuje ją, co o niej piszą ani tym, jak sprzedaje się płyta. Sama mówi, że tworzy nie dla pieniędzy, ale z potrzeby duszy, by móc wyrażać siebie.

Dzisiaj płyta „The Dreaming” uznawana jest przez licznych przedstawicieli środowiska muzycznego za najwybitniejsze dzieło Kate Bush. Jest stawiana za niedościgniony wzór. Podkreśla się głębię tekstów oraz eksperymentalne aranżacje i wokale. Kate sięgnęła tu bowiem m.in. po dudy i inne folklorystyczne instrumenty. Nikt przed nią nie odważył się na takie połączenia. Aby zrozumieć ten fenomen, wystarczy posłuchać „Night of the swallow”.

Artystyczna koronacja

Od początku lat 80. Kate nagrywała we własnym studio. Nie była ograniczana kosztami ani czasem. Robiła, co chciała i kiedy chciała. To przynosi efekt w 1985 roku. Po trudnym „The Dreaming” Kate Bush po raz kolejny robi to, co lubi najbardziej – zaskakuje. Album „Hounds of love” jest z jednej strony bardziej popowy, z drugiej – wciąż zawiera w sobie dziką ekspresję i tajemniczość. Magazyn „Rolling Stone” po premierze albumu nazywa Kate mistrzynią mistycyzmu. Jeszcze pozytywniejsze recenzje dzieło Bush zbiera w Europie.

Pierwsza strona płyty to bardzo harmonijne i melodyjne utwory. Nastawione na sukces komercyjny. Jednak nazwanie ich banalnymi to prawdziwe bluźnierstwo. Na drugiej stronie Bush umieściła ambitniejsze i trudniejsze utwory. Taki podział okazuje się świetną decyzją, gdyż pierwsze piosenki stają się wielkimi hitami „ciągnącymi” na listach sprzedaży cały album. Specjaliści dopiero po latach oszacują, że zakupiono ponad milion egzemplarzy „Hounds of love”. Absolutnym bestsellerem muzycznym staje się singiel „Running up that hill”. Piosenka początkowo ma nosić tytuł „A Deal with God”. Jednak wydawca płyty EMI pomysł oprotestowuje, bojąc się niskiej sprzedaży w krajach katolickich. Bush ulega. EMI chce też, żeby album promował inny utwór. W tym przypadku Kate nie idzie już na ustępstwa.

„Running up that hill” zachwyca teledyskiem, w którym artystka, ubrana w szarą japońską hakamę, tańczy z Michaelem Hervieu. Po raz kolejny tańcem wyraża emocje. Co ciekawe, MTV nie chce klipu wyemitować, ponieważ Bush... nie rusza wargami. Kate Bush nagra „Running up that hill” jeszcze raz w 2012 roku na potrzeby ceremonii zamknięcia Igrzysk Olimpijskich w Londynie. Sama nie odważy się wystąpić.

Płyta „Hounds of love” przynosi Bush jeszcze większe uznanie i mnóstwo prestiżowych nagród. Artystka ponownie wdrapuje się na szczyt popularności. Przyczynia się do tego również poruszający duet z Peterem Gabrielem, z którym wykonuje „Don't give up”. Krytycy do dzisiaj uważają ten duet za jeden z najlepszych w historii muzyki.

Czas rozczarowań i powrotów

Na kolejny album Kate trzeba było czekać aż do jesieni 1989 roku. „The Sensual World” miał znów zaskoczyć czymś niezwykłym, ale tak się nie dzieje. Bush serwuje dzieło wyrafinowane i wysublimowane. Jedyną nowością jest współpraca z Trio Bulgarka, podyktowana fascynacją bułgarską kulturą. Prasa pisze, że Kate artystycznie dojrzała. Późniejsze lata nie są dobre dla Bush, która ma liczne problemy osobiste. Rozstaje się z partnerem życiowym, umiera jej matka. Po latach określi to wydarzenie „końcem świata”. To właśnie matce Bush poświęca płytę „The Red Shoes”, która pojawia się na rynku w 1993 r. Jednak mimo współpracy z Ericem Claptonem, Princem i kolejnych prób muzycznego eksperymentowania, album częściej nazywa się rozczarowaniem niż sukcesem. Po tych wydarzeniach Kate Bush na kilkanaście lat usuwa się w cień. W międzyczasie rodzi i wychowuje syna.

47-letnia Kate wraca w 2005 roku z albumem „Aerial”. Nie jest już szaloną dziewczyną z „The Kick Inside”, poszukującą istoty miłości. Nie jest też już mroczną i nieokiełznaną postacią znaną z płyty „The Dreaming”. Jest za to w pełni dojrzałą i ukształtowaną artystką, która dzieli się swoją życiową i artystyczną harmonią. I choć Kate się zmieniła, nie zrezygnowała z szukania nowych dźwięków. Przenikliwy i nastrojowy album „Aerial” jest tego doskonałym przykładem. Bush jak zwykle miesza różne style i nie boi się ekscentryzmu. Pewnie dlatego w niektórych utworach śmiało stawia na... gruchanie ptaków. Krytycy uznają „Aerial” za arcydzieło. W Polsce płyta zyskuje status złotej. Tymczasem Kate zaraz po ukazaniu się albumu tradycyjnie ucieka od świata zewnętrznego. Ponownie wraca w 2011 roku, kiedy wydane zostają aż 2 jej albumy! Pierwszy „Director's Cut” zawiera remiksy i nowe wersje piosenek z „The Sensual World” i „The Red Shoes”. W komentarzach o płycie można przeczytać, że Kate wciąż potrafi czarować kreatywnością. Drugi album – „50 Words for Snow” – to dzieło refleksyjne i kontemplacyjne, jego akcja rozgrywa się zimą, między śniegami. Eksperci podziwiają, że Bush mimo wieku wciąż potrafi niepowtarzalnie rozwijać muzyczną fantazję, tworząc harmonijne utwory opowiadające o istocie życia.

Wiosną 2014 roku publikuje lakoniczną informacją, że niedługo zagra kilka koncertów. Do powrotu namówił ją syn. W sierpniu i we wrześniu Bush daje 22 koncerty w Londynie. I pewnie nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że są to jej pierwsze koncerty od 35 lat! Bilety na jej występy wyprzedają się błyskawicznie. Ci, którym udaje się dostać wejściówki, nazywają się szczęściarzami. Brytyjscy dziennikarze zachwycają się formą Kate Bush i jej nieustającym wizjonerstwem. Bo koncerty, jak zwykle, bardziej przypominają wielki spektakl teatralny niż występ muzycznej gwiazdy. Jeden z dzienników pisze, że to największe show w historii Zjednoczonego Królestwa. A Kate jak to Kate... Oczarowała i zniknęła. Oby jeszcze wróciła.

Udostępnij na  (7)Zobacz komentarze (1)