Nowy hit Adele „Hello” szturmem zdobywa szczyty list przebojów. Po wnikliwej interpretacji utworu wokalistki część internautów stwierdziła: to tekst o Leonardo DiCaprio. Poznajcie kulisy tego i innych memów, krążących wokół oscarowej klątwy aktora.
Pod koniec lutego odbędzie się osiemdziesiąta ósma gala Oscarów. Cała redakcja trzyma kciuki, by Leonardo DiCaprio dostał w końcu zasłużoną statuetkę. Tymczasem internet nie daje Leo zapomnieć, że mimo czterech nominacji i przeszło 30 lat kariery on nadal czeka, aż będzie mógł wygłosić łzawe podziękowania ze złotą figurką w dłoni. Pretekstem do odświeżenia tematu oscarowych perypetii aktora stał się nowy przebój Adele, w którym dociekliwi słuchacze doszukali się odniesienia do jego smutnej, skądinąd, sytuacji.
W 2014 roku Leo stoczył bój o Oscara za pierwszoplanową rolę z Matthew McConaughey’em. Niestety filmowy wilk biznesu z Wall Street przegrał z Ronem z dramatu „Witaj w klubie”. Mimo gratulacji, jakie Leo złożył swojemu konkurentowi, nie dało się nie zauważyć cienia goryczy na jego pokerowej twarzy. Internet zalała fala współczucia.
Leonardo DiCaprio ciężko pracował na swoją pozycję. Początkowo wybierał trudne filmy, m.in zagrał kontrowersyjną rolę w biograficznym obrazie Agnieszki Holland „Całkowite zaćmienie”, opowiadającym o romansie między dwoma literatami. Udział w wyprodukowanym w 1993 roku filmie „Co gryzie Gilberta Grape’a” zakończył się dla Leo pierwszą oscarową nominacją. Zagrał na tyle przekonująco, że widzowie uwierzyli, że aktor naprawdę jest niepełnosprawny umysłowo – jak Arnie, w którego się wcielał. Dopiero cztery lata później, dzięki występowi w produkcji Jamesa Camerona „Titanic”, zdobył szczyt popularności.
W „Gangach Nowego Jorku” Leonardo zerwał z łatką ślicznego chłopca, która przylgnęła do niego po udziału w „Titanicu” oraz w nowoczesnej wersji „Romea i Julii”. Od tej pory grał więcej wymagających ról, coraz bardziej szlifując swój aktorski talent.
Akademia Filmowa doceniła jego rolę wizjonera Howarda Hughesa w „Aviatorze” i przemytnika Danny’ego w „Krwawym diamencie”. Niestety zarówno za nie, jak i za błyskotliwe, wspomniane już wcześniej, wcielenie się w nowojorskiego brokera w „Wilku z Wall Street”, dostał jedynie nominacje do Oscara i po raz kolejny musiał obejść się smakiem.
Prócz tych czterech filmów, za które Leonardo powinien otrzymać Oscara, a jednak go nie dostał, jest jeszcze kilka ról Leo, których Amerykańska Akademia nie doceniła. „Infiltracja” to jeden z lepszych filmów sensacyjnych, jakie w ostatnich latach wyprodukował hollywoodzki przemysł. Na taką ocenę wpłynęła nie tylko świetna rola DiCaprio, ale również genialni Matt Damon i Jack Nicholson. Podwójne życie, które prowadzą główni bohaterowie, daje im możliwość pokazania ich bezapelacyjnych zdolności aktorskich.
Leonardo ma szczęście do świetnego doboru obsady. W „Drodze do szczęścia” po raz kolejny partnerowała mu Kate Winslet. Od czasu ich spotkania na planie „Titanica” oboje przeszli długą aktorską drogę – teraz są pewnymi swoich umiejętności gwiazdami. Ta świadomość talentu nie bierze się jednak znikąd. Swój kunszt potwierdzili, angażując się w zagranie przejmującej tragedii obrazującej upadek amerykańskiego snu i smutek pozornej wolności.
Po niejednoznacznej „Incepcji” i utrzymanej w podobnie zagadkowym klimacie „Wyspie tajemnic”, Leonardo pojawił się w „Django” u Quentina Tarantino. Pięć oscarowych nominacji, w tym dwie wygrane – tak podsumowała ten pastiszowy western Akademia Filmowa. Mimo że Leo pojawia się na ekranie dopiero w drugiej połowie filmu, jego karykaturalna postać bogatego właściciela plantacji jest na tyle wyrazista, że razem z nagrodzonym statuetką Christophem Waltzem i Jamiem Foxxem tworzą nierozerwalne, wręcz doskonałe trio.
„Wielki Gatsby” to film, który zaskoczył widzów – przede wszystkim podejściem do klasyki literatury. Połączenie nowoczesnej muzyki Kanyego Westa i Fergie z blichtrem lat 20. XX wieku stworzyło niezapomniane widowisko. Teatralna ekranizacja odnowiła powieść Francisa Scotta Fitzgeralda, a rola tajemniczego Pana Gatsby’ego, opętanego ułudą miłości, leżała Leonardo o wiele lepiej niż infantylny Jack z „Titanica”. To kolejny popis umiejętności nie tylko DiCaprio, ale i reżysera. Baz Luhrmann, który był odpowiedzialny także za uwspółcześnioną adaptację „Romea i Julii”, w której również pojawił się Leo, po raz kolejny objawił się jako mistrz filmowej estetyki.
Nadchodzący film „Zjawa” (polska premiera 29 stycznia przyszłego roku) ma być przepustką dla Leo do zdobycia upragnionej statuetki. Jak mówi sam aktor, przekroczył w nim wszelkie granice. Być może myśli, że podążając za Matthew McConaughey’em, który do swojej roli w „Witaj w klubie” schudł 20 kilo i przeszedł prawdziwą metamorfozę (od casanovy znanego z płytkich komedii do aktora dramatycznego), zapewni sobie wygraną. Akademia Oscarowa na pewno czuje nacisk ze strony widzów i środowiska filmowego, które wydaje się od dłuższego czasu skandować: „dajcie w końcu Leo tego Oscara!” 28 lutego dowiemy sie, czy jury uległo tej presji.