Francuska flaga z wieżą Eiffla i napis „Pray for Paris” („Módlmy się za Paryż”) – taką koszulkę pokazał Kamil Grosicki, gdy strzelił gola we wtorkowym meczu towarzyskim Polska – Czechy. Sportowcy, choć stara się oddzielić ich zmagania od polityki, religii czy biznesu, na każdym kroku mniej lub bardziej dyskretnie pokazują swoje poglądy i komentują to, co się wokół nich dzieje.
To bodaj najsłynniejszy gest w historii polskiego sportu. Jest 1980 rok, trwają igrzyska olimpijskie w Moskwie, stadion Łużniki wypełnili rozentuzjazmowani radzieccy kibice. Mają się tu dzisiaj cieszyć: ich dwóch zawodników będzie walczyć o medale w skoku o tyczce. Konstantin Wołkow, halowy mistrz Europy – pewnie o złoto. Szyki psują jednak wszystkim trzej Polacy. Za skórę zachodzi publiczności zwłaszcza jeden z nich, kędzierzawy blondyn z szaleństwem w oczach – Władysław Kozakiewicz. Nie dość, że pokonuje kolejne wysokości z dziecięcą niemal łatwością, to jeszcze pokazuje jakiś dziwny gest (i to dwa razy). To się nie godzi! „Wał” zaprezentowany buczącym radzieckim fanom zostaje w Polsce odebrany jako coś więcej niż manifestacja radości z rekordu świata i zwycięstwa w konkursie. To zagranie na nosie wielkiemu bratu ze wschodu.
Przez swoje zachowanie Kozakiewicz omal nie stracił jednak złotego medalu. Rosyjski ambasador poskarżył się na niepokornego tyczkarza ówczesnemu I sekretarzowi KC PZPR Edwardowi Gierkowi, zarzucając, że zawodnik obraził cały naród radziecki. Sytuację udało się załagodzić. Wytłumaczono, że „wał” był pokazany do poprzeczki i że Polak zachowuje się tak zawsze, kiedy bije rekord świata.
Solidarni z Tybetem
Politycznych manifestacji sportowców obawiano się podczas igrzysk olimpijskich w Pekinie w 2008 roku, czyli prawie trzy dekady po wydarzeniach z Moskwy. Sytuacja była trudna: chińskie władze oskarżano o łamanie praw człowieka, a sytuację zaogniły jeszcze zamieszki w Tybecie, które wybuchły na kilka miesięcy przed rozpoczęciem imprezy. Jak startować i walczyć o medale w takiej atmosferze, zwłaszcza że zgodnie z Kartą Olimpijską sportowcy nie mogą w trakcie igrzysk pokazywać swoich poglądów? Wielu znalazło jednak na to sposób: mężczyźni na znak solidarności z walczącym o uniezależnienie od Chin Tybetem golili głowy na łyso – upodabniając się tym samym do tybetańskich mnichów. Do takiego wybiegu uciekł się m.in. sztangista Szymon Kołecki, który w Pekinie został wicemistrzem olimpijskim. Medalu nikt mu nie chciał zabierać.
Reklama jest zakazana
Surowe olimpijskie reguły sprawiły, że w 2012 w Londynie biegający na 800 m Amerykanin Nick Symmonds musiał... zaklejać tatuaż na ramieniu. Nie był on jednak żadną polityczną ani religijną manifestacją, tylko po prostu reklamą. Żeby mieć środki na przygotowanie do sezonu, lekkoatleta zaproponował na eBayu, że w zamian za wsparcie zrobi sobie tymczasowy tatuaż promujący firmę, która zaproponuje mu za taką usługę najwięcej pieniędzy. Agencja Hansen Dodge złożyła najwyższą ofertę – na 11,1 tys. dolarów. Igrzysk reklama nie mogła jednak obejmować. Symmonds protestował, mówiąc, że nie rozumie, dlaczego nie może kontrolować tego, co jest widoczne na jego ciele, ale z olimpijskimi zasadami nie wygrał. Jak poszło mu na bieżni? W finale 800 m zajął piąte miejsce.
Kilka miesięcy wcześniej afera reklamowa podczas Euro 2012 zelektryzowała kibiców piłki nożnej. Pozornie nie wydarzyło się nic szczególnego: Duńczyk Nicklas Bendtner ciesząc się z gola w meczu z Portugalią, podniósł koszulkę i odsłonił majtki. Na ich gumie było jednak widać logo firmy bukmacherskiej Paddy Power z Irlandii. Piłkarz tłumaczył się, że bieliznę dostał od przyjaciela, który jest właścicielem przedsiębiorstwa i że miała mu ona po prostu przynieść szczęście. UEFA nie dała się przekonać: dopatrzyła się w zachowaniu piłkarza niedozwolonej reklamy i ukarała go grzywną. Radość kosztowała Bendtnera 100 tys. euro.
Problemy z majtkami miał też inny piłkarz – Brazylijczyk Neymar. W 2014 roku odsłonił bieliznę w meczu swojego klubu w Lidze Mistrzów, a potem to samo zrobił w spotkaniu reprezentacji z Kamerunem. Co ciekawe, reklamował w ten sposób dwie zupełnie inne marki. Kary udało mu się jednak uniknąć.
Piłkarzu, nie możesz kochać Jezusa
Nie mniejsze emocje niż polityka i pieniądze wywołuje poruszanie przez sportowców tematów religijnych. Brazylijski piłkarz Kaka – swego czasu uważany za najlepszego na świecie – znany był (i jest) nie tylko z fantastycznej gry, ale i wielkiej religijności. O przywiązaniu do Boga nie tylko opowiadał w wywiadach, ale także pokazywał je na boisku: pod meczową koszulką nosił zwykle trykot z napisem „I belong to Jesus” („Należę do Jezusa”) lub „I love Jesus” („Kocham Jezusa”). Po Pucharze Konfederacji w 2009 na takie ostentacyjne pokazywanie wiary zareagowała FIFA. Do reakcji sprowokowało włodarzy światowej piłki zachowanie Brazylijczyków po wygranym finale z Amerykanami. Piłkarze uklękli wtedy na boisku i wspólnie się modlili, a Kaka i Lucio paradowali do tego w koszulkach z hasłem „Kocham Jezusa”. FIFA, chcąc zachować religijną neutralność, zakazała takich manifestacji.
Tym, których z nami nie ma
Sportowcy pokazują też, że pamiętają o tych, którzy z różnych powodów nie mogą się wraz z nimi cieszyć rywalizacją i sukcesami.
W 2006 roku polscy siatkarze odbierali srebrne medale mistrzostw świata w koszulkach przypominających o Arkadiuszu Gołasiu – koledze w drużyny, który rok wcześniej zginął w wypadku samochodowym w Austrii. Na specjalnie przygotowanych trykotach było nazwisko siatkarza i numer, z którym występował w kadrze: 16. Z tym numerem po śmierci Gołasia zaczął grać w reprezentacji jego najlepszy przyjaciel – Krzysztof Ignaczak.
Feralnego dnia we wrześniu 2005 roku Arek jechał do Włoch, do Maceraty – swojego nowego klubu. Potem występowali w nim inni Polacy: Sebastian Świderski i Bartosz Kurek. Obaj wybrali koszulkę z numerem 16 – upamiętniając tym samym Gołasia.
W 2008 roku hiszpański piłkarz Sergio Ramos świętował mistrzostwo Europy w trykocie ze zdjęciem zmarłego rok wcześniej na zawał serca przyjaciela, również piłkarza – Antonia Puerty i napisem „Zawsze z nami”.
W tym roku świat Formuły 1 wspominał w czasie wyścigu na Węgrzech zmarłego Julesa Bianchiego. Była minuta ciszy, specjalne napisy na kaskach kierowców i decyzja władz F1, by zastrzec numer bolidu Francuza – 17. W 2014 roku podczas ścigania w Japonii Bianchi miał poważny wypadek. Nie odzyskał nawet po nim przytomności.
Więcej niż sport
O wtorkowym geście Grosickiego informowały nie tylko polskie media. Zachowanie Polaka zauważyła także francuska prasa. Skrzydłowego zamachy w Paryżu dotknęły w szczególny sposób: od półtora roku mieszka we Francji – jest zawodnikiem klubu z Rennes.
Takie gesty jak ten Grosickiego podobają się kibicom. Mediom zresztą też. Tak jak wszystkie choć trochę odbiegające od normy zachowania sportowców. Wtedy można zobaczyć, że są normalnymi ludźmi, którzy mają swoje zdanie, potrafią się wzruszyć czy popełniają błędy, a nie tylko zaprogramowanymi na sukces maszynami.