Ma blisko piętnastoletnią historię i miliony użytkowników na całym świecie. Mimo sporej popularności, wprowadzone ostatnio zmiany w serwisie podzieliły społeczeństwo. Co tak naprawdę stało się z last.fm?
Last.fm zna pewnie większość z nas. Strona, która pozwalała (właściwie dzięki wtyczce Audioscrobbler) badać statystyki naszego gustu muzycznego, ma historię dużo dłuższą niż Facebook i Instagram. Mogliśmy tam sprawdzić, kogo najczęściej słuchaliśmy w danym tygodniu czy też jakie albumy i utwory znajdują się w naszym top. Automatycznie dostawaliśmy też listę proponowanych koncertów i wykonawców tworzących muzykę w gatunku podobnym, do tego, którego słuchaliśmy. Na wydarzeniach koncertów często tworzyły się niekończące się dyskusje na temat występów, a ich uczestnicy wrzucali swoje recenzje i zdjęcia. Strona pozwalała też na tworzenie wielu grup, do których należeli fani poszczególnych zespołów i gatunków.
Kilka miesięcy temu zawartość i wygląd strony całkowicie się zmieniły. Z początku funkcjonowało to jako wersja beta i nadal można było korzystać z klasycznej wersji serwisu. W końcu nowości dotknęły każdego. Co się zmieniło? Własny opis swojego profilu ograniczono jedynie na 200 znaków, co zaskoczyło większość użytkowników. Nie można tym samym zamieszczać już wielu muzycznych grafik w kodzie BBCode, które określały daną osobę. Do tego zabrakło możliwości dodawania wydarzeń, którą przywrócono dopiero kilkanaście dni temu. Mimo to możliwość jakiejkolwiek dyskusji nadal jest niemożliwa. Brak też funkcji sprawdzenia, których z naszych znajomych będziemy mogli spotkać na danym koncercie. Znajomi zastąpieni zostali zresztą Followersami, przez co taka relacja może być niekoniecznie dwustronna. Zniknęły też wszystkie istniejące przez lata grupy fanów.
Większość osób, która pozostała w serwisie, zrobiła to tak naprawdę z jednego powodu – licznych statystyk. Nigdzie indziej nie będziemy mieli możliwości zajrzenia w naszą muzyczną przeszłość. Zresztą, osoby, które miały odejść, zrobiły to z pewnością już przy ostatnich zmianach w serwisie. Wtedy upadło radio, w którym automatycznie generowały się przygotowane dla danego użytkownika utwory. Początkowo funkcja znalazła się w opcji płatnej, aż w końcu z niej zrezygnowano. Obecnie last.fm próbuje ratować sytuację współpracą ze Spotify i YouTubem. Nie da się ukryć, że inne serwisy muzyczne wykorzystały słabą kondycję starszego portalu. Last.fm przespał moment fali popularności, jaką zyskał chociażby Spotify oferujący wiele funkcji, których na „laście” znaleźć już nie można. Największą zaletą naszego staruszka pozostają więc jedynie bogate statystyki odsłuchanych utworów, dzięki którym serwis wciąż utrzymuje wieloletnich użytkowników.
Nowa wersja strony nadal oznaczona jest jako beta. Szkoda tylko, że zmiany ciągle wprowadzane są na „żywym organizmie”. Zamiast pozostawić starą wersję serwisu i od razu ze wszystkimi możliwymi funkcjami wprowadzić nową, użytkownicy pozbawieni zostali tego, co w last.fm najlepsze. Wizualnie całość wygląda teraz na pewno dużo korzystniej i nowocześniej, ale widać spore luki i niezagospodarowanie miejsca na stronie głównej.
Do tego wprowadzane zmiany trwają dla przeciętnego użytkownika zdecydowanie za długo, a na finalną wersję serwisu przy obecnym tempie poczekamy pewnie kolejnych kilka miesięcy. Wtedy może się okazać, że z serwisu odejdą nawet ci najwytrwalsi. Czy jest to koniec popularnej strony, czy początek czegoś nowego okaże się zapewne dopiero na przestrzeni kolejnych miesięcy.