Jak często widzom w kinie zdarza się poczuć lekką konsternację, patrząc na tytuł filmu? Oglądając oryginalny zwiastun, trudno nieraz przypuszczać, że dana pozycja może w Polsce zupełnie nie nawiązywać nazwą do oryginału. Prezentujemy tytuły, których tłumaczenie nie do końca wierne są swojej pierwotnej wersji.
Tajemnica przyciągnie widzów
Od kilku lat w Polsce można zauważyć ciekawe zjawisko związane z filmami, w których pojawia się wątek homoseksualny. Klasyczne tytuły jak „Philomena” czy „Brokeback Mountain” brzmiałyby przecież zbyt trywialnie. Powstałe „Tajemnica Filomeny” i „Tajemnica Brokeback Mountain” według dystrybutorów brzmią zapewne poważniej i przyciągają do kin większą widownię. Może idąc tym tropem lepiej sprzedałyby się też „Tajemnica płynących wieżowców” (zamiast po prostu „Płynących wieżowców”) i „Tajemnica samotnego mężczyzny” (a nie „Samotny mężczyzna”)?
Tłumacze na kacu
Czasami dystrybutorzy wyraźnie mieli dobre zamiary, tworząc z „Die Hard” „Szklaną pułapkę” czy z „Hangover” „Kac Vegas”. Problemy pojawiły się kilka lat później, gdy na rynek weszły kolejne części wspomnianych produkcji. O ile w pierwszej części serii „Die Hard” nawiązanie do szklanej pułapki jest całkiem zrozumiałe (Bruce Willis ratuje wieżowiec), tak w kontynuacji szklanka pułapka nijak ma się do lotniska, na którym rozgrywa się akcja. Równie kuriozalnie brzmi „Kac Vegas w Bangkoku”, w którym to filmie bohaterowie przeżywają swoje przygody w stolicy Tajlandii.
Jak ukraść tytuł
Nie małą zagwozdkę polscy dystrybutorzy zafundowali najmłodszym widzom w serii o Minionkach. Chronologicznie powstały bowiem „Despicable Me”, „Despicable Me 2” oraz „Minions” (prequel całej historii). W Polsce szaleństwo tłumaczy przyniosło nam - kolejno - „Jak ukraść Księżyc”, „Minionki rozrabiają” i „Minionki”. Za dwa lata do kin wejść ma kolejna część serii – „Despicable Me 3”. Aż strach pomyśleć, jaki tytuł pojawi się wtedy na polskich plakatach?
Chłopaki... też płaczą
Niejednokrotnie tłumaczenia próbowały też nawiązać do znanych już w naszym kraju produkcji. „Forgetting Sarah Marshall” został przemianowany w naszym kraju na „Chłopaki też płaczą”, a „My Life in Ruins” na rodzimych plakatach widnieje jako „Moja wielka grecka wycieczka”. W rzeczywistości oba tytuły nie mają nic wspólnego z filmami, do których swoją nawiązują („Chłopaki nie płaczą” i „Moje wielkie greckie wesele”). Przeciętny widz i tak pomyśli, że ogląda kolejną część ulubionej komedii.
Mimo wszystko, chwała tłumaczom za nieprzekładanie na polski, tytułów z superbohaterami w nazwie. „Iron Man” jako „Żelazny mężczyzna” mógłby przecież zostać potraktowany jako spin-off „Żelaznej Damy” z Meryl Streep.
Fantazji Polskim dystrybutorom i tłumaczom odmówić nie można. Wiele z ich interpretacji na zawsze wpisało się już do klasyki tłumaczeń. Mimo powszechnie używanego tytułu „Dirty Dancing”, każdy, kto usłyszy „Wirujący seks” będzie wiedział, że chodzi o ten sam film. Bez wątpienia w Polsce można tworzyć nowe tytuły, nie tłumacząc na siłę oryginałów, ale nawiązując do ich fabuły. Czy zawsze efekt jest jednak zadowalający?