„Chcę i boję się” – słyszymy niemal ze wszystkich stron. Co zrobić, żeby zażegnać ten konflikt motywacyjny i zacząć żyć tak, jak od dawna się marzyło?
Większość z nas lubi stabilność. Jesteśmy tradycjonalistami, a o wszelakich zmianach myślimy ze strachem. Komfort psychiczny to pewność, że nic nas nie zaskoczy. To pewność, że jutrzejszy dzień będzie taki, jak sobie wcześniej zaplanowaliśmy. To pewność, że nic nie zakłóci spokoju wewnętrznego, który tak pieczołowicie wkładamy do szufladek (w głowie) i chuchamy na nie przez całą noc, aż do samego rana. Szufladki muszą pozostać zamknięte i w nienaruszonym stanie. Inaczej... nasz świat... runie. Ale czy aby na pewno?
Strefa komfortu – przestrzeń, w której czujemy się bezpiecznie, przede wszystkim pod względem psychologicznym, ale i fizycznym, stan, w którym nie czujemy potrzeby, aby stawiać sobie jakiekolwiek wyzwania. Tą przestrzenią może stać się praktycznie wszystko; nasza praca, miasto w którym żyjemy, grono znajomych, związek, w którym tkwimy, ale którego nie chcemy kończyć tylko z powodu przyzwyczajenia. Dlaczego warto wychodzić z takiej przestrzeni skoro, jak sama nazwa wskazuje, jest ona komfortowa? Po pierwsze dlatego, że brak nowych wyzwań sprawia, że coraz bardziej popadamy w marazm a nasze poczucie własnej wartości zaczyna powoli spadać. Po co rezygnować z dobrze płatnej pracy i rzucać się na głęboką wodę, mimo że dotychczasowe zajęcie nas nie rozwija? „A co jeśli nie znajdę nic lepszego albo okaże się, że do żadnej innej pracy się nie nadaję?” – myślimy często borykając się z, w naszym mniemaniu, życiowymi decyzjami. Równie często z tymi myślami pojawiają się decyzje o chęci pozostawienia wszystkiego tak, jak jest. W takim myśleniu i decyzjach nie ma nic złego, bo każdy z nas jest inny oraz ma różne potrzeby, ale często bywa tak, że nawet przed małą zmianą czegokolwiek powstrzymuje nas... strach.
Mam w sobie głęboko zakorzeniony lęk przed zmianą. Kiedy już w jakimś miejscu się umoszczę, mam to swoje bajorko, to wyjść z niego naprawdę nie jest mi łatwo.
Napoleon Hill w swojej książce „Przechytrzyć diabła” wyraźnie zaznacza, że 98 proc. ludzi trwa w tzw. hipnotycznym rytmie, na który składa się standardowe myślenie, strach, obmowa, krytyka, zniechęcenie, apatia. Tylko nasza własna decyzja, determinacja i systematyczna praca mogą pomóc w uwolnieniu się od negatywnego myślenia i rozpoczęcia pracy nad samodyscypliną, która utrzyma w ryzach strach (mieszczący się głównie w naszej głowie). Trzeba nauczyć się kontroli nad własnym umysłem-sabotażystą, żeby w końcu on nie przejął kontroli nad nami. Od czego zacząć? Od zadania sobie pytania „czego się boję?” Następny krok to szczera odpowiedź na to pytanie i analiza tego, czy chcemy, aby to strach kierował naszym życiem i powstrzymywał nas przed realizacją marzeń. Każda zmiana jest trudna i niewygodna a „branie całkowitej odpowiedzialności za swoje życie i swoje samopoczucie wymaga odwagi i pracy” – mówi Agnieszka Maciąg, dziennikarka z Opola.
Postawmy przed sobą małe wyzwania. Nie od razu trzeba porzucać swoje całe dotychczasowe życie i jechać w podróż stopem dookoła świata. Walkę z rutyną możemy zacząć np. od rozpoczęcia nowej aktywności tj. lekcji tańca czy kursu gotowania. Nie musi to być nic bardzo ambitnego, ważne, aby cel był konkretny, osiągalny i czasowy, bo wtedy szybciej zauważymy wyniki naszej pracy. Pierwszy cel został osiągnięty? Pora więc na kolejne, bardziej wymagające. So... do it!
Myślenie o „wychodzeniu ze swojej strefy komfortu” jako o przygodzie może skutecznie pomóc w walce ze strachem. Podobnie działa również zamienienie słowa „zagrożenie” na „szansę” oraz tzw. pozytywne myślenie. Paradoksalnie odrobina dyskomfortu może wpuścić do naszego życia światło. Nie jest łatwo przełamać się i wystawić samego siebie na nieznane, ale perspektywa zdobycia nowych doświadczeń warta jest tej próby. Sprawdźmy na własnej skórze, czy powiedzenie „prawdziwe życie zaczyna się poza strefą komfortu” rzeczywiście ma sens.